sobota, 6 listopada 2021

Widokówka z Gross Gandern (Gądkowa Wielkiego)...

 Kartka pocztowa  z Gross Gandern w Brandenburgii  z 1905 roku przedstawia: plebanię, szkołę i drewniany ewangelicki kościół... Od 1945 roku Gądków Wielki na Ziemi Lubuskiej...  Udostępniła p. Alicja Juszkiewicz Cyfer...




Tekst z widokówki jest mniej więcej taki:

Lieber Karl! Wie du wohl wissen wirst, bin ich jetzt als Wolontaer hier auf der Domaene bei einem Hauptmann Kreusler. Es gefaellt mir hier sehr gut, und ich glaube nun endlich das Richtige getroffen zu haben. Die Domaene hat ueber 2000 Morgen Acker, ausserdem eine Ziegelei, Spiritusbrennerei. Dazu gehoert ein grosser See und grosse Waldflachen. Meine Adresse ist W.W. bei Herrn Hauptmann Kreusler Domaene Gr. Gandern bei Reppen. Mit bestem Gruess und bleibe ich dein Freund. Walther.

Tłumaczenie:
Drogi Karolu! Jak zapewne wiesz jestem teraz wolontariuszem w majątku kapitana Kreuslera. Podoba mi się tutaj bardzo, i myślę, że ostatecznie dobrze trafiłem. Majątek ma ponad 2000 morgów ziemi uprawnej, poza tym Cegielnia i Gorzelnia. Do tego również duże jezioro i duże połacie lasu. Mój adres jest W. W. u pana kapitana Kreuslera majątek Gr. Gandern koło Reppen. Z najlepszym pozdrowieniem i pozostaję twoim przyjacielem. Walther.

Ze staroniemieckiego przetłumaczył: Wojciech Karlik

piątek, 5 listopada 2021

"W karczmie u Skniuta..."

 


(fragment z książki pt. "The Last Day of Naliboki" ("Ostatni dzień Nalibok") Mieczysława Klimowicza...   Zdarzenie  po 22 lipca 1941 roku - uderzenie Niemiec na ZSRR... Armia Czerwona cofa się na Wschód...  

 "W Nalibokach  pięciu żołnierzy (sowieckich) bez broni przyszło (weszło) do karczmy pana Skniuta i prosili go czy mógłby im dać coś do jedzenia, bo bardzo cierpią z głodu, ponieważ nie jedli nic od kilku dni. 

Pan Skniut  dobrze znał  miejskiego urzędnika Nalibok żydowskigo pochodzenia, który teraz był (lokalnym) komisarzem NKWD, więc skontaktował się z nim.  Powiedział jemu (poinformował) , że pięciu sowieckich żołnierzy przyszło do jego karczmy i domagają się bezpłatnego (darmowego) posiłku. Komisarz NKWD zaraz przyjechał swoim autem, zaparkował koło karczmy, wszedł do środka i wyprowadził żołnierzy na zewnątrz (przed karczmę). Zażądał legitymacji i jak tylko je zebrał, powiedział: -"Teraz skazuję was na śmierć bo jesteście bez broni"! 

Zastrzelił ich jednego po drugim, strzelając w głowy i zostawił zabitych na chodniku. Natychmiast wsiadł do auta i odjechał na wschód i znikł na zawsze (and disappeared from sight forever).  Nie jestem pewny co autor miał na myśli – czy to, że komisarz znikł z oczu z przed karczmy, czy że znikł  z Nalibok na zawsze.

Tego dnia duże grupy/wielu (great numbers – duża liczba) żołnierzy, większość bez broni, przechodziła przez Naliboki. Byli bardzo zaniepokojeni jak zobaczyli przed karczmą tych biednych młodych ludzi zabitych i dopytywali co się przydarzyło tym żołnierzom, dlaczego oni zostali zabici (executed – straceni)?

Pewni (niektórzy) lokalni ludzie powiedzieli (explained – wytłumaczyli) jak to się stało. Jako że ci żołnierze szli na wschód, zabrali pana Skniuta ze sobą, a później znaleziono go nieżywego (martwego, zabitego?)) gdzieś niedaleko Iwieńca. Pan Skniut został pochowany przez rodzinę i przyjaciół na żydowskim cmentarzu w Nalibokach.

Pan Skniut miał pięćdziesiąt parę lat ( was in his fifties -  był w piećdziesiątych latach), ale wyglądał dużo starzej bo nosił długą brodę. Mój przyjaciel Arkadiusz i ja przynosiliśmy panu Skniutowi leśne grzyby, szczaw i ryby z rzeki. On był dobrym  (strict – surowy, scisły) biznesmenem. Płacił nam gotówką za nasze dostawy, a my kupowaliśmy u niego w karczmie (in his bar - w jego barze) smaczną wędzoną suchą kiełbasę i jeszcze zostawało nam trochę reszty. 

Po południu w niedzielę, po mszy , jego karczma była zawsze pełna. To była dla nas uciecha przyglądać się pijakom wychodzącym wieczorem jak karczma zamykała się. Pan Skniut miał żonę, dwie śliczne dorosłe córki i dorosłego syna. Jego karczma miała dużą wziętość (highly appreciated – wysoce ceniona) u mieszkańców Nalibok." 

Z angielskiego przetłumaczył: Henryk Żurawiel  

   

 

czwartek, 4 listopada 2021

"Cud w Maczylinie..."

 (fragment książki Mieczysława Klimowicza pt. "The Last Day of Naliboki" )



Nagle pierwszego sierpnia rozeszła się pogłoska po całej nalibockiej parafii, że Matka Boska
 ( Najświętsza Maria Panna) ukazała się kilku osobom pracującym na polach pszenicy przy lasach w Maczylinie. 

Duże tłumy zaczęły napływać do Maczylina w  wielkiej nadziei zobaczenia cudu, bo ludzie czuli niepokój, że jakieś zło ujawni się w politycznym systemie. Wszycy byli w napiętym i emocjonalnym nastroju, cechowanym przestrachem i lękiem, więc z desperacją szukali pomocy w  nadprzyrodzonym zjawisku. Poza tem, coś nadzwyczajnego jest tak cudowne            i zadziwiające, że jest normalnie uważane za wstawiennictwo Boże, specjalnie jeżeli ktoś wierzy i ma nadzieję mimo tego, że może to być na próżno. 

Ludzie następnie zbierali się na tym miejscu, gdzie wiele osób widziało wspaniałą Matkę Boską. Zjawisko które nie można było wytłumaczyć żadnym prawem natury, jest często  uważane za cud. Mimo że dużo ludzi wpatrywało się z natężeniem, nie zobaczyli niczego. 

Natomiast ci, którym Matka Boska ukazała się, opisywali wizję, że to była wielka jasność na tle boru w której Matka Boska stała ze skrzyżowanymi rękoma, smutnie i pokornie pochyloną głową i łzami w oczach. Ci, którym było  dane (przeznaczone) widzieć to zjawisko, widzieli je wyraźnie i każdy z nich opisywał identyczną wizję.

 

W czasie tych cudownych objawień nasza rodzina przyszła żąć żyto. Nasze żyto       i pszenica rosły koło lasu po lewej stronie drogi o kilka rzędów od miejsca cudu.      Podczas gdy matka i jej przyjaciółki żęły żyto, a ojciec wiązał i składał snopki po piętnaście (w kopki ), ja nagle zauważyłem, że dużo ludzi biegło po drugiej stronie drogi. 

Kiedy powiedziałem rodzicom żeby zobaczyć co tam się dzieje, my wszyscy poszliśmy przez ściernisko w nadziei zobaczenia cudu. Niektóre osoby klękały           i wołały  “To jest cud”, ale ja stałem między innymi i nic nie widziałem z wyjątkiem niezwykłej jasności świecącej naprzeciwko lasu, ale myślałem że to jest tylko odbicie słońca od drzew, chociaż nie byłem pewny. Choć mieliśmy nadzieję to ani jedna osoba z naszej grupy nie widziała Matki Boskiej, pomimo że wizja pojawiała się przez cały pierwszy tydzień sierpnia 1938 roku.

 

Po tym tygodniu ludzie spędzali dużo czasu rozprawiając o tym cudzie.  Wielu utrzymywało że widzieli Matkę Boską i ci dawali identyczny opis wizji. Miedzy nimi byli dwaj kuzyni ojca, Edward Wolan i jego brat, Benedykt Klimowicz; poza tym byli pan Kostus, nasz organista, ksiądz Bajko ( czy Bojko), Leon (Szarzanowicz, chłopiec zawadiaka, znęcał się nad młodszymi dziećmi, kradł itd.- mój dopis)) i wiele innych osób. 

Ksiądz Bajko wielokrotnie powracał do tego wydarzenia w swoich niedzielnych kazaniach. Z czasem zostało to powszechnie uznane jako “Cud w Maliczynie”. Jak daleko rozeszła się wieść o tym cudzie i czy ksiądz Bajko poinformował o tym Watykan, nic nie wiadomo.

 

Leon powiedział swojemu ojcu, że widział Matkę Boską w Maczylinie I to mu sprawiło ciężkie cierpienie, trudne do zniesienia. Następnie powiedział  “Ojcze, ja nie mogę dalej tego znieść, ja muszę się przyznać, że popełniłem straszny grzech           i muszę odpokutować za to co zrobiłem. Ja skradłem pieniądze z ołtarza w naszym kościele i schowałem w starym drzewie przed domem”. (Były to pieniądze zbierane na budowę nowego kościoła)

 

Ojciec powiedział “Synu, idź i przynieś pieniądze do domu”.

 

Leon wlazł na drzewo i przyniósł pieniądze do domu i położył na stole. Ojciec sprawdził zawartość pudełka i stwierdził że nic nie brakuje i powiedział: - “Synu, weź te pieniądze i idź do księdza, wpierw wyspowiadaj się, a po spowiedzi oddaj  księdzu to pudełko z pieniędzmi”.  Od tego czasu Leon zmienił się i był nowym człowiekiem i żył w zgodzie z ludźmi Nalibok. 

Przetłumczył: Henryk Żurawiel  

sobota, 28 sierpnia 2021

Szabunia..."The Last Day of Naliboki"

 

Fragment z książki pt. "Ostatni Dzień Nalibok" (The Last Day Of Naliboki) Mieczysława Klimowicza. 

Niejaki mieszkaniec wioski Terebejno nazwiskiem Szabunia, stał na czele grupy która witała na rynku Nalibok Sowietów zajmujących miasteczko. Szabunia od razu  został mianowany naczelnikiem sowieckiej władzy w Nalibokach. Dotychczas Szabunia był uważany za prostego, nie bardzo rozgarniętego wiesniaka, ale jak się okazało, był sowieckim szpiegiem podstawionym przez    USSR żeby zbierać informacje o osobach zatrudnionych przez polskie władze rządowe. 

W pierwszych dniach swoich rządów, Szabunia z sowieckimi żołnierzami sprofanował kościół Św. Bartłomieja. Następnie jednej nocy,  niedługo po zajęciu Nalibok, Szabunia  w towarzystwie sowieckich  żołnierzy zdruzgotał strzałami z karabinu maszynowego kolumnę Św. Jana  postawioną w 1630 roku i uważaną za świętość przez parafian.  

Wywołało to wielkie zgorszenie, a dla wielu  ludzi przypomniało przepowiednie bardzo starego człowieka (108 lat, bezimienny) nazywanego Nostradamusem z Terebejno, które teraz sprawdzały się. Kilka osób poszło szukać jego, ale on znikł bez śladu. (strona 102).

 

 
Szabunia i Nostradamus z Terebejna (str. 103)

 Pewnego razu,  kiedy ojciec autora (Wilhelm Klimowicz) był w Maczylinie             i spotkał tam znajomego pana Kanawała, który mieszkał niedaleko Terebejna, dużo wiedział o Szabuni i powiedział panu  Klimowiczowi,  że  Szabunia był podejrzany o zabicie starego wieszcza, (tu autor chyba dał polot dramatycznej wyobraźni, bo pisze że Szabunia pociął ciało starca na kawałki, gotował i dawał świniom, a kości spalił i wrzucił do pobliskiego strumienia i dlatego ślad po nim zaginął).

 Najprawdopodobniej powodem  zabójstwa było oskarżenie Szabuni, przez Nostradamusa przed mieszkańcami okolicy, o komunistyczne poglądy i działania. (strona 126).

 Szabunia jako przewodniczący ‘sielsawietu’ współpracował blisko z lokalnym komisarzem  NKVD i zaangażował też lokalnych Żydów do wykrywania członków Polskiej Organizacji Młodzieżowej (POM mój skrót), specjalnie tych których uważano że byli wrogo nastawieni do Żydów i komunistów.  

W międzyczasie Szabunia przekazał  komisarzowi NKVD wykaz Polaków uważanych za wrogich sowieckiemu reżymowi, wszyscy zostali aresztowani jednej nocy i zaginęli  gdzieś  bez śladu w Rosji. Byli to członkowie POM, policjanci, i, wójt, sołtys i ich rodziny; byli pierwszymi zesłanymi ofiarami z Nalibok i już nikt więcej o nich nic nie słyszał (strona 105).

 Następnie Szabunia przekazał NKVD całą listę nazwisk i adresów wszystkich gajowych, leśniczych i nadleśniczych na skazanych na zesłanie na Sybir. Autor, pamiętam że to było wcześnie w styczniu ( właściwie było to 10 - go lutego 1940),  w bardzo mroźną pogodę, kiedy ponad tysiąc rodzin było wywiezione z całego rejonu nowogródzkiego, w tym 350 rodzin, około 1500 kobiet, dzieci i mężczyzn z samej Puszczy Nalibockiej. 

Jak tylko zaczęło świtać wielki konwój szedł na wschód przez Naliboki, eskortowany przez sowieckich żołnierzy. Ludzie płakali ze strachu i terroru, a krewni i sąsiedzi których  nie zabrano trworzyli się o przyszłość, co im  ona przyniesie. (strona 109).

 

       

       

                  

                                    Konwój wywożnych  na Sybir, jadący Wileńską ulicą Nalibok  (str.110)

 Przed wojną w swoim szpiegowskim zawodzie Szabunia zdobył wiele informacji o różnych osobach w Nalibokach i okolicy.

Teraz Szabunia aresztował tych ludzi i najbardziej  podejrzanych trzymano  na przesłuchanie w  budynku NKVD w Iwieńcu. Między nimi poprzedni wójt gminy. Szabunia wiedział, że wójt był polskim oficerem, pułkownikiem, że walczył w Pierwszej Wojnie Światowej i brał udział w walkach przeciw Bolszewikom gdzie został ranny w nogę  i okulał. Autor widywał wójta jak on chodził, kulejąc, do biura gminy.

Szabunia często jeździł do Iwieńca na przesłuchiwanie  i torturowanie aresztowanych, czasami aż do śmierci. Tak się też stało z wójtem i ktoś  z Nalibok powiadomił o tym księdza na plebanii, który zaniósł tę smutną wiadomość żonie wójta i jego synom Zygmuntowi i Ziukowi. 

Ksiądz także ostrzegł panią wójtową, że może jej grozić niebezpieczeństwo i byłoby wskazane żeby znalazła bezpieczniejsze miejsce. Trafnym zbiegiem okoliczności okazało się, że żona pana wójta była kwalifikowaną pielęgniarką, a doktór Chwal właśnie potrzebował pomocy w lokalnym szpitaliku. 

Pani wójtowa podjęła pracę w szpitaliku i przeniosła się z własnego mieszkania, koło jeziorka przy ulicy Piłsudskiego, do szpitalika ulokowanego w domu pana Wolana, na przeciwko domu autora. Tam też  mieszkał doktór Chwal.(stona 112)

 Tymczasem Szabunia, jak wściekły pies, przetrząsał Naliboki szukając ks. prałata Bajko, ale Naliboczanie ukrywali  go tak dobrze, że i diabeł by go nie znalazł.

Rozwścieczony niepowdzeniem Szabunia próbował zmuszać lokalnych Żydów żeby mu pomagali w szukaniu  ks. prałata Bajko, Jana Radziwiłła i Alfonsa Łoiko, ale Żydzi teraz już nie chcieli mieć nic z tym  wspólnego.

Poszukiwania jednak nadal były prowadzone przez NKVD.

Ta niechęć  Żydów była rezultatem ich wcześniejszego poparcia Boszewików i Szabuni, które nie przyniosło Żydom żadnych korzyści.

’’Dotychczas’’  zauważył  p. Machlis, ’’nic nie zyskaliśmy i z niczego nie możemy być dumni’’.

’’ Nic nie zyskaliśmy?’’ zapytał p. Szymanowicz? ’’ Mów co straciliśmy! Patrz na mój interes: pusto! Ja nie mogę dostać mąki, drożdży, soli ani innych materiałów żeby piec obwarzanki, pieczywo, chleb. No widzisz, co za piekarz ze mnie?

No, pytam ciebie?"

’’Prawda’’ potwierdził p. Jankiel. ’’Koniec z nami.  Nasze interesy są zrujnowane. Nie mamy żadnych możliwości utrzymania się i przetrwania. Teraz nie mam nawet   szans zbierać ani rupieci ani  szmat żeby wymieniać za mydło. Pod tymi rządami człowiek nie może nawet być handlarzem rupieci. Poza tym, co ten Szabunia wyrabia z Polakami, mnóstwo  ich wysyła na Syberię, a innych męczy na śmierć tutaj.’’ (strona 112/113)

 W marcu Szabunia aresztował szereg ludzi, których NKVD uwięziło w Baranowiczach. Między nimi był wuj autora Józef  Łojko,  kuzyn Kazimierz Wolan i nauczyciel pan Gumiński.

 W kwietniu Szabunia zesłał więcej rodzin na Syberię. Kiedy Szabunia przyszedł z NKVD zabrać na zesłanie rodzinę sołtysa pana Grygorcewicza, dwuch jego  dorosłych synów nie było w domu. Wściekły Szabunia kazał zbić pana Grygocewicza, a potem  zabrać jego, jego żonę, córkę i trzeciego syna na wywóz na Sybir.  Od tego czasu dwaj pozostali synowie pana Grygorcewicza stali się zbiegami od NKVD i zaprzysięgli Szabuni zemstę, bez względu na konsekwencje.

 Pewngo dnia w maju, jak zwykle, Szabunia pojechał rowerem do Iwieńca, ale tego dnia nie dojechał, zniknął. Kiedy nie zjawił się w Iwieńcu, NKVD

z Nalibok i Iwieńca wszczęło poszukiwania, ale nie znaleźli ani śladu po Szabuni ani po rowerze. Trzeciego dnia przybył z Mińska specjalny oddział NKVD z psami i  po dłuższym szukaniu, wreszcie znaleziono zabitego Szabunię      o kilometr od drogi, w rozpadlinie, przykrytego gałęziami.

Ciało Szabuni  zostało przewiezione przez NKVD do Nalibok i pochowano go na katolickim cmentarzu przy kościele Św. Bartłomieja. Na grobie komuniści postawili pomnik z czerwoną gwiazdą i sierpem, zamiast krzyża. 

Kiedy parafianie zobaczyli ten pomnik, byli bardzo zgorszeni takim zhańbieniem poświęconego cmentarza, ale nie bardzo dziwili się temu, bo wiedzieli do jakich profanacji są  zdolni sowieci i komuniści.

W nocy, nie wiadomo czy to jedna osoba, czy więcej, rozbił pomnik Szabuni                     i załatwił się na jego grobie. Kiedy następnego poranka kilka osób miasteczka poszło odwiedzić cmentarz, zobaczyli że pomnik Szabuni jest kompletnie zburzony a na jego grobie jest duża kupa ludzkiego ekskrementu. (strona 125/126) .  

Z angielskiego przetłumaczył: Henryk Żurawiel


sobota, 21 sierpnia 2021

Carl Sawinola..."The Last Day of Naliboki"...

 Książkę w języku angielskim napisał  Naliboczanin  Mieczysław Klimowicz, który po II wojnie światowej mieszkał w Anglii i USA...

Fragment o niemieckim żandarmie z Iwieńca, przetłumaczył na język polski Henryk Żurawiel urodzony w  gajówce Holendernia w Puszczy Nalibockiej.

                                                           

                                                

 

                       

Rysunek - szkic portretu Carla Sawinoli wykonał Ksawery Suchocki, który wiele razy widywał żandarma w Iwieńcu.

(wzięte z książki ‘The Last Day of Naliboki’ )

 

"W dniu 1 lipca 1942 roku  karny oddział niemiecki składający się ze 120  mocno uzbrojonych żołnierzy, przeważnie Łotyszy,  przybył do Nalibok i zakwaterował się w majątku Ciechanowicza ( dawny dwór Radziwiłłów). Przed świtem następnego dnia Niemcy zostali zaatakowani przez sowieckich partyzantów.  Atak został odparty z wielkimi stratami partyzantów, bo Niemcy byli ostrzeżeni przez mieszkańca Zaścianka. 

W ataku zginęło   3 Niemców i jeden Naliboczanin,  niejaki pan Baszuro, żonaty - miał dwoje małych dzieci. Niemcy zmusili lokalnych mieszkańców do pogrzebania zabitych partyzantów.

W ciągu dnia 2 lipca,  więcej Niemców przybyło do Nalibok. Razem z nimi przyjechał też  komendant policji z Iwieńca, Carl Sawinola, z eskortą "czarnych".

Okazało się że Niemcy  byli  wysłani żeby ukarać "winnych"  mieszkańców Nalibok za wcześniejszy atak sowieckich  partyzantów przeprowadzony 29 maja. W majowym ataku, sowieccy partyzanci urządzili zasadzkę  koło Nalibok na niemiecki oddział, odpowiedzialny za masakrę Żydów w okolicach Mińska i wysłany w tym samym celu z Iwieńca do Nowogródka. 

Partyzanci zabili wtedy 19 niemieckich żołnierzy i złapali 3 oficerów SS. Tych ostatnich torturowali przed zamordowaniem. Po zabiciu, pogrzebali oficerów  koło Maczylina, niedaleko miejsca gdzie niektórzy lokalni ludzie widzieli  zjawę Matki Boskiej w sierpniu 1938 roku.

Po krótkim dochodzeniu Niemcy aresztowali 44 osoby (2 osoby za każdego zabitego Niemca), w tym Benedykta Klimowicza ( muzykanta, brata dziadka autora) i zamknęli ich w dworskiej wędzarni. 

W czasie dochodzenia, Carl Sawinola spotkał pana Gumińskiego, nauczyciela w nalibockiej szkole. Okazało się, że Sawinola i Gumińki znali się z dawnych lat kiedy obaj byli uczniami w Poznaniu. Pan Gumiński zaprosił Sawinolę na kolację.

W czasie kolacji Sawinola oświadczył, że niemieccy dowódcy we dworze zastanawiają się czy by nie zniszczyć/spalić kompletnie Naliboki i zabić wszystkich  mieszkańców  jako karę za zasadzkę, a specjalnie za torturowanie i zabicie  tych trzech oficerów SS.  Następnie zwrócił się do Gumińskiego i powiedział: ’’ gdyby doszło do najgorszego, to nie martw się mój przyjacielu..... ja ocalę całą twoją rodzinę i zabiorę was ze sobą do Iwieńca ’’ zapewniał Carl Sawinola.

Pan Gumiński jednak stanął w obronie Nalibok, przedstawiąc Sawinoli jak wiele mieszkańcy Nalibok cierpią przez ciągłe napady i rabunki sowieckich partyzantów,  mówił też jak bardzo komuniści prześladują ludzi takich  jak Eugeniusz Klimowicz  za to, że służyli w polskim wojsku.

 

Następnie jest opis jak autor został był wysłany przez swego ojca, żeby był świadkiem egzekucji aresztowanych i Benedykta Klimowicza. Egzekucja została wykonana 5 - go lipca o godzinie 5 - tej po południu, w tym samym miejscu gdzie byli zabici oficerowie SS. Zamordowani mieszkańcy Nalibok zostali pogrzebani w masowym grobie."


Z angielskiego przetłumaczył: Henryk Żurawiel

          

          

 

sobota, 7 sierpnia 2021

Wspomnienia z Borowikowszczyzny...

 Borowikowszczyzna - wieś nad rzeką Isłocz, dopływem Berezyny Niemeńskiej w Republice Białoruś. W latach  1921/39 w granicach II Rzeczypospolitej, powiat Wołożyn woj. nowogródzkie.

14 lutego 1958r. tam spędziłem ostatnią noc przed wyjazdem do PRL. 10 lutego udałem się do Mołodeczna wówczas województwo, po odbiór należności za obligacje. Zwrot przysługiwał tylko repatriantom, z czego skorzystali najbliżsi i zaufani. 

Komunikacja autobusowa z Iwieńca nie istniała. Dojechać można było jedynie okazją, czyli ZIS-em który wiózł kamienie z rozbieranego lotniska. W większości wywożone były do Mińska. Najczęściej jechało się na pace ale mnie udało się jechać w szoferce. Ze względu na "miecielicu" utknęliśmy w Wołożynie. 

Następnego dnia dotarłem do Mołodeczna. Powrót autobusem trwał cały dzień i utknął, do Wołożyna dotarliśmy - 5 km pieszo, wieczorem. Żadnej osoby w kierunku Iwieńca nie było, a więc zmuszony byłem iść sam ponieważ rano wyjeżdżaliśmy do Brześcia. 

Do Borowikowszczyzny dotarłem ok. godz. drugiej w nocy. Ciocia Lonia, żona St. Witkowskiego ugościła,  napoiła szklanką herbaty z samogonką i ułożyła do snu na "haraczej pieczce". O piątej rano obudziła i, syn jej odprowadził mnie do Staniewa, gdzie ze łzami w oczach i w radości byłem witany przez rodziców, wujka Stenię i pozostałych gości. 

Za chwilę ja, ojciec i stryjek siedząc na pace GAZ 53, a mama z siostrami w szoferce byliśmy holowani ciągnikiem gąsienicowym do Iwieńca, dalej, aż do Brześcia droga była przetarta. Przed nim miejscami nie było śniegu. 

Obligacje były dotkliwie nakładane aby zmusić do dobrowolnego wstąpienia do kołchozu. Mój dziadek i ojciec Steni byli wówczas w wieku przedemerytalnym, a ich synowie pod ich parasolem też chronili się. We wrześniu1949 r. przeszli na emeryturę nie otrzymując żadnych świadczeń, przekazali swój inwentarz żywy i martwy "dobrowolnie" na rzecz kołchozu w którym priedsiedatielom był A., woźnica - przed 1939 r. jeździł naszą bryczką zaprzęgniętym naszym ogierem.

 



 

Stenia wstąpił do orkiestry KOP jako kadet (fot. w zał.),
prawdopodobnie gdy miał 16 lat, grał na wszystkich instrumentach , komponował i pisał nuty.

Wiem, że zaczynał jako werblista, a więc moim zdaniem orkiestra powstała wcześniej. Kapelmistrzów mogło być kilku. ( Jestem w stanie to sprawdzić - ale potrwa czasowo. Jeżeli zachodzi taka potrzeba p. S. Karlik jeżeli ma kontakt z krewnym, który mógł być uczniem Steni może ten wątek drugim torem dowieść )

 Był w partyzantce polskiej, natomiast młodszy brat Alfons wstąpił do sowieckiej, by chronić starszego i rodzinę. Miał trudności ze znalezieniem pracy, do kołchozu obiecywał wstąpić pod warunkiem otrzymania pracy umysłowej. 

Utrzymywał się z prac - codziennego, rano i wieczorem pomiaru wody w Isłoczy, gry na wieczarynkach i weselach, nieoficjalnej nauki muzyki i fotografowania. Nie wydano mu "pasportu" co było warunkiem podjęcia pracy w mieście, natomiast Alfons bez przeszkód otrzymał intratne stanowisko w Mińsku. 

Po naszym wyjeździe pisał, że otrzymał od władz rejonu Iwieniec propozycję zorganizowania i powołania orkiestry symfonicznej.


 

Polacy dookoła Iwieńca wówczas byli ze sobą mocno zaprzyjaźnieni, duchowo wspierali się, sam to doświadczałem. Językiem porozumiewawczym było użycie jednego słowa polskiego i już zaczynała się przyjazna rozmowa.

We wsiach Padniewicze, Hudy większość miała nazwiska Hud - byli prawosławnymi i określali się Białorusinami. Z wieloma rówieśnikami chodziłem do szkoły w Rublewszczyźnie (czteroklasowa), w Pralnikach (5-7) czy też potem w Iwienieckiej "dziesiatiletce".

 Wówczas nie spotkałem tego nazwiska w brzmieniu polskim, sądzę że zostało zrusyfikowane za chętnym przyzwoleniem tamtejszej społeczności prawosławnej.

Wszystko co miało brzmienie polskie uczniowie prawosławni wyszydzali i zmieniali przy aprobacie nauczycieli na określenia białoruskie, a dla lepszego samopoczucia na rosyjskojęzyczne.

 Katolików uważano za Polaków- zdarzało się że dla uzyskania i utrzymania stanowiska we władzach np. niszczyli przydrożne kapliczki, ścinali krzyże, nadawali imiona córkom Swietłana. Natychmiast stawali się czarnymi owcami, zakałą.

Nadmieniam, że w Borowikowszczyźnie zostali w stodole spaleni dwaj księża franciszkanie z Pierszaj. Jeden z nich przedtem pracował w Iwieńcu. A,  Papież Jan Paweł II ogłosił Błogosławionymi.

 W pobliżu Wołożyna urodził się Szymon Perski, laureat Nagrody Nobla, którego z rewizytą niedawno podejmował Prezydent RP. Na stronach internetowych szczegółowo opisano.

Kłania się Lucjan Sajkowski.

czwartek, 8 lipca 2021

Organista z Naliboków...

 

                       

 

Urzędnicy Gminy Naliboki w 1929 roku - Michał Pietraszkiewicz stoi drugi od prawej. Fotografię udostępnił Mariusz Łojko.

 Organistą w kościele św. Bartłomieja Nalibokach  w latach dwudziestolecia międzywojennego był Michał Pietraszkiewicz, który mieszkał z rodziną w drewnianym domu w pobliżu muru okalającego kościół.

Urodził się  ok. 1884 r., w niedalekim Kamieniu, był synem Floriana i Michaliny. Żona Anna zd. Farbotko – mieli  pięcioro dzieci: córkę Irenę, urodzoną ok. 1913 r., która  mając lat 14 zmarła przed wojną, syna Henryka ur. 18.01.1915 r., i dwóch chłopców bliźniaków; Ryszarda i Zdzisława ur. 01.12.1920 r., oraz siostrę Teresę ur.23.01. 1929 r., zm. 18 listopada 2015 r.[1]

Michał Pietraszkiewicz  pracował w urzędzie Gminy Naliboki, gdzie zajmował się sprawami cywilnymi – „śluby, chrzciny, urodziny”.

 W kościele p.w. św. Bartłomieja były piękne, stare organy na których Michał grywał w niedzielę i dni świąteczne. Rodzina była muzykalna, brat Walerian również był organistą. Wszystkie dzieci były kształcone muzycznie. Ludwika, wnuczka trzeciego z braci Pietraszkiewiczów - Wincentego, była nauczycielką muzyki (emerytowana nauczycielka).

 

Jadwiga Pietraszkiewicz, znana sopranistka z  Łodzi, która zmarła w maju 2013 r., była jego bratanicą. W dostępnych w Internecie  wspomnieniach pt. „Życie jak opera”, mylnie napisała o śmierci  Ryszarda Pietraszkiewicza podczas sowieckiego napadu na Naliboki. Spowodowane to było prawdopodobnie tym, że w tym czasie nie mieszkała w Nalibokach. Ryszard wojnę przeżył, zmarł w 1989 r.

Nalibockie dzieci w wieku szkolnym chodziły w niedzielę do szkoły, gdzie była zbiórka, a stamtąd maszerowali parami na mszę do kościoła.[2]

Ksiądz Józef Bajko założył w Nalibokach orkiestrę dętą, która razem z organistą przygrywała do nabożeństw na  kościelnym na chórze.

Kiedy 8 maja 1943 r., napadli na Naliboki sowieccy partyzanci, „na oczach cioci Teresy i babci zabili Michała,  zmuszając ciocię do podpalenia wieży kościoła  Św. Bartłomieja”. Synowie Ryszard i  Zdzisław  się uratowali. [3]

Zdzisław Pietraszkiewicz „Borsuk”,  należał do nalibockiej samoobrony, i  walczył  przy zdobywaniu koszar podczas  Powstania Iwienieckiego 19 czerwca 1943 r.  Zmarł  w 1957 r., w wieku zaledwie 37 lat po powrocie z ciężkiego obozu pracy w kamieniołomach pod Bydgoszczą.[4]

Michał Pietraszkiewicz, organista z Naliboków, już nigdy więcej nie zagrał  na nabożeństwach w kościele św. Bartłomieja.

Artykuł opracowany przy współpracy z Iwoną Wiatr, wnuczką Michała Pietraszkiewicza.

 

Stanisław Karlik

 

 

 



[1]  Relacja  Iwony Wiatr, wnuczki Michała Pietraszkiewicza z dnia 15.10.2013 r.

[2]  Relacja Marii Chilickiej z Naliboków z dnia 29.10.2013 r.

[3]  Relacja  Iwony Wiatr, wnuczki Michala Pietraszkiewicza  z dnia  2XI2015 r. Tadeusz Gasztold, „Nalibocka Puszcza”, TMWiKW, Koszalin 1998 r., s. 93

[4]  Relacja Iwony Wiatr, wnuczki Michała Pietraszkiewicza z dnia 2XI2015 r. Wacław Nowicki, „Żywe echa” , Wydawnictwo Antyk, 1993 r., Marcin Dybowski, s. 119.121