sobota, 12 lutego 2022

Dirlewangerowcy ich nie wykryli...

 

Fotografia z niemieckiej operacji przeciwpartyzanckiej "Hermann" w Puszczy Nalibockiej - w okolicy m. Pierszaje. Z żołnierzami, najprawdopodobniej Oskar Dirlewanger. Fot. udostępniona przez Petera Koenecke z Deutsche Rotes Kreutz, opublikowana przez Pawła Orłowskiego z Pokucia w Republice Białoruś.

Fragment wspomnień z książki pt. Ocalić od zapomnienia" Zenona Kłaczkiewicza z chutoru Sietryszcze w Puszczy Nalibockiej. Lato 1943 roku - niemiecka operacja przeciwpartyzancka  kryptonim "Hermann"...(Za zgodą  p. Zenona Kłaczkiewicza  książkę upubliczniłem na portalu kresy24pl, jest w moim posiadaniu).

 

Fragment terenu Puszczy Nalibockiej z wioską Sietryszcze gm. Iwieniec pow. Wołożyn gdzie latem 1043 r. Niemcy przeprowadzili antypartyzancką operację "Hermann". Ygrek - mapy, domena publiczna.

"Nasi pastuchowie też nic o tym nie wiedzą, a tymczasem Niemcy tyralierą przeczesują puszczę poczynając od tak zwanych lasów Pierszajskich. Po drodze gdzie natrafiają na jakieś wioski lub pojedyncze domy wszystko pod rząd palą. Począwszy od wsi : Siwica ,Uhły, Dojnowa, Pieczyszcze, Rudnia, Pietryłowiczy, Rudnia Pilańska, Prudy, Kraczaty, Zieniewiczy, Jaroszewiczy, Niwno, Dzieraźno, Bielica, Naliboki, Kleciszcze, Ferma, Młynki, Zaborje, Zwierzyniec. Oraz wszystkie inne chutory leśne których nazw teraz już nie pamiętam. Wszystko idzie z dymem, a ludzie w najlepszym wypadku wygnani albo rozstrzelani, stanowiące podejrzenie że mają jakiś związek z partyzantami. 

Przy tej okazji dużo ludności Niemcy wywieźli do Rzeszy na przymusowe roboty, w tym czasie mieszkańcy całej Rudni Nalibockiej zostali wywiezieni do Niemiec. Jednym słowem Nalibocka Puszcza została poddana całkowitej czystce . 

Tyraliera złożona z niemieckich żołnierzy szła tak gęsto, że żołnierze jeden drugiego widział. Kogo natrafili poza jakimkolwiek zabudowaniem, na miejscu rozstrzeliwali bez tłumaczeń. Ukryć się było człowiekowi samemu bardzo trudno a gdzie tu jeszcze schować stado bydła stanowiące chyba około piętnaście sztuk,które mieli ze sobą, graniczyło to z cudem. Nasi opiekunowie gdy przewidzieli co się święci, musieli szukać rady żeby nie zginąć. Wycofać się poza puszczę teraz już było za późno bo nie wiadomo było z jakich stron nadchodzą Niemcy.

Babka Elżbieta znała tę okolicę jak własną kieszeń, przypuszczała też gdzie w miejscowych bagnach możliwe będzie się ukryć przed Niemcami, gdzie oni możliwie nie dotrą. Pomocnym w tym przedsięwzięciu był Gwint Aleksander, to był człowiek puszczański on też miał swoje sposoby poruszania się po lasach niezauważalnie i cicho. 

Na południowej części naszej posiadłości były nie przebyte bagna, nie wiedząc jak je przekroczyć bezpiecznie można się było tam utopić. Między tymi bagnami był taki pagórek, można by to nazwać kurhan ojciec nazywał to „hrada”. Idąc od północy, niemożliwe było do niego się dostać suchą nogą, trzeba było przeskakiwać z kępy na kępę żeby nie utopić się w bagnie. Nieznający tych terenów prędko rezygnował z dalszego marszu, tak było i z Niemcami. 

Bagna te dochodziły aż do rzeki Izliedź, na wysepkę tę można było najłatwiej wejść tylko od strony rzeki, jednak cały czas brodząc po bagnie. Trafić na tę „hradę” mógł tylko ten kto znał doskonale tę rzeczkę, bo ona sama w sobie też była bagnista. Ta wysepka była wielkości może około hektara, a może mniej zarośnięta gęstymi krzakami lipy i łozy. Więc kiedy jeszcze Niemcy byli stosunkowo daleko, nasi pastuchowie przeprowadzili swoje stado na wysepkę. Ukrywszy się, zaczęli czekać co czas przyniesie, teraz pod strachem nasłuchiwali świszczących pocisków przelatujących ponad nimi. Niemcy przez cały czas ostrzeliwali lasy puszczańskie na oślep z drogi prowadzącej z Rudni Nalibockiej do Połdroża w kierunku wschodnim. Te pociski dniami i nocami ze świstem przelatywały nad naszymi pastuchami, często ścinając wierzchołki drzew. Leżeli ukryci pod krzakami i tak naprawdę słuchali czy pociski nie zniżą lotu. 

Razem z nimi w tym lesie ukrywało się kilku ruskich partyzantów, ci byli trochę zorientowani w przebiegu tej akcji. Kiedy tyraliera zbliżyła się do miejsca gdzie byli ukryci, wszyscy leżeli pod krzakami, każdy ukryty osobno. W czasie przemarszu tyraliery wyraźnie słyszeli prawie każde słowo, jak Niemcy rozmawiają ze sobą. Podczas przejścia tyraliery kiedy była w ich pobliżu, leżeli trzy dni i noce pod krzakami bez ruchu i bez jedzenia. 

Tyraliera niemiecka ominęła te bagna i wcale nie przyszło im do głowy żeby szukać wejścia od strony rzeki, tylko przechodząc co jakiś czas puszczali na bagna serie z karabinów. Nasi pastuchy – opiekunowie stada, żywili się w tym czasie tylko jagodami, bo wśród jagód leżeli i popijali wodą bagienną. Bydło całe było teraz powiązane przy drzewach , dokarmiali je zrywając trawę i różne inne rośliny na bagnach .To czynili tylko nocami, gdyż w dzień przez cały czas nad lasem latały samoloty zwiadowcze i wypatrywały jakiegoś ruchu ludzi lub chociażby dymu z ogniska . 

Później opowiadali z podziwem, że zwierzęta w tych okolicznościach same zachowywały się bardzo spokojnie i cicho, jakby były świadome, że w pobliżu czyha nań nie bezpieczeństwo. Wniosek można wyciągnąć taki, że zwierzęta stosowały się do istniejących okoliczności, były tego świadomie. 

Operacja „Herman„ trwała równo cztery tygodnie, tak tę akcję czy może blokadę nazywali Niemcy. Przez cały czas trwania tej blokady babcia Elżbieta i Zosia przebywały w lasach puszczy nie mając z nikim łączności . Nie było żadnej od nich wiadomości, czy jeszcze chociaż żyją, czy zostali pomordowani. Pod koniec czwartego tygodnia ojciec nie wytrzymał nerwowo, i nie mówiąc nikomu o swojej wyprawie, poszedł szukać swoich pastuchów, a przynajmniej dowiedzieć się czy jeszcze żyją matka i jego córka. Z niemałym trudem odnalazł ich stopniowo ukrytych po jednemu wśród bagien. Też narażając siebie na śmiertelne niebezpieczeństwo, ale tylko on mógł ich odnaleźć, znając bardzo dobrze te lasy. Po odnalezieniu byli bardzo uradowani, a najbardziej głodni,  bez jedzenia przez ostatnie dni. 

Ojciec miał ze sobą i dla siebie w kieszeni trzy kawałki suszonego sera, tym mógł podzielić się z matą i córką swoją. Moja siostra Zosia opowiadała, że ten ser był taki smaczny, że ona do dnia dzisiejszego nie pamięta więcej takiego smacznego jedzenia . Za kilka dni tamta niemiecka operacja „Hermann”została zakończona z różnym skutkiem, ale nie takim na jaki rozliczali Niemcy. Niemcy rozbili tylko część napotkanych niedużych oddziałów partyzanckich. Reszta jak już wcześniej pisałem wycofała się w inne tereny leśne, nie był to żaden niemiecki sukces. 

Po zakończeniu tej akcji „Hermann” stryjek Antoni wybudował w swoich lasach ziemiankę i tam zamieszkiwał przez jakiś czas ze swoją rodziną, to znaczy z żoną i synkiem Bogusiem. Po odejściu Niemców nasi rodzice mogli teraz spokojnie dokonać wykopków ziemniaków. 

Zbliżała się następna zima, trzeba było sprowadzić nasze bydło z puszczy do Dalidowicz. Na zimę nie mogło zostać w lesie, gdyż nie było warunków aby tam przezimowały krowy a razem z nimi jacyś opiekunowie tego bydła. Było tego jeszcze chyba osiem sztuk dorosłych krów, w obawie żeby tych partyzanie nie zabrali do zjedzenia, porozdawali je po sąsiadach we wsi po jednej sztuce ."

Refleksja po przeczytaniu książki dr Soray Kuklińskiej pt. "Oskar Dirlewanger"...

Stanisław Karlik



Brak komentarzy: