W dniu 7 IX 2019 r., pojechaliśmy z bratem do Torzymia na Ziemi Lubuskiej. Postanowiliśmy odwiedzić łowczego Grzegorza Niestrawskiego, autora książki "Gdzie Pliszka płynie z wolna..."
Było pochmurno, i siąpił drobny deszcz. Z Gądkowa Wielkiego do Torzymia jest ok. 14 km, ale "samochodowa wyprawa to pestka". Droga prowadzi przez okolicę pól i lasów Puszczy Rzepińskiej.
Przejeżdżając przez wioskę Dębrznica, ku mojemu zaskoczeniu, odbywał się tam remont odcinka drogi Sulęcin - Krosno Odrzańskie. W miejscu wyburzonej starej murowanej stodoły, zlikwidowano wąski i ostry zakręt. Dla pieszych wybudowano nowy chodnik, który ułatwi życie mieszkańcom wioski.
W latach 1972 - 74 pracowałem w Dębrznicy na koloniach letnich jako wychowawca dla dzieci z Zakładów Włókienniczych "Polmerino" w Łodzi. Dzieci były zakwaterowane w starym pałacyku z charakterystycznym "bawolim okiem" na dachu. Pałacyk stał, i stoi nadal w niewielkim oddaleniu od drogi. Wtedy oddzielała go od drogi stodoła...
Pewnego dnia na kolonię przyjechali sowieccy oficerowie. Pani dyrektor zarządziła zbiórkę kolonistów, na której jeden z oficerów poinformował o zagubieniu tajnego mapnika. Apelował o jego zwrot, w przypadku ewentualnego odnalezienia.
W niewielkim domku obok stodoły zamieszkiwał kiedyś p. Różański, który pochodził gdzieś z Nowogródczyzny. Pamiętam, że w 1959 r. uszył dla mnie i dla brata komunijne ubranka.
Łowczy Grzegorz Niestrawski zamieszkuje w ładnym murowanym domku. "na przedmieściu" miasteczka.
Uprzedzony telefonicznie oczekiwał nas. Po przywitaniu się, usiedliśmy w wygodnych fotelach w dużym i widnym pokoju. "Ciebie znam od dziecka", powiedział gospodarz, i pokazał ręką na brata.
Zwróciłem uwagę na wiszące na ścianie dwa poroża jeleni. Wieniec jednego z nich posiadał rozgałęzienie w kształcie łopaty, a drugi w kształcie sztyletów.
Pan łowczy wyjaśnił, że ten drugi nazywa się "wieniec szydlarza". Opowiedział zdarzenie z polowania, kiedy jeden z myśliwych stwierdził u zabitego jelenia "wlot kuli", ale bez jej wylotu.
Było to "dzieło" szydlarza. Zabity jeleń padł w walce z konkurentem, który posiadał "wieniec szydlarza."
W ciekawie zapowiadającej się rozmowie zapytałem o wilki w Puszczy Rzepińskiej. Otrzymałem odpowiedź, że są! Obecnie spotyka się ich nawet więcej, ale to coś innego...
Kiedy w latach 1991 - 93, Sowieci opuszczali Polskę - w Wędrzynie k. Sulęcina stacjonowała jedna z ich jednostek wojskowych - wtedy prawdopodobnie wypuścili na wolność "kundlowilka", który nie jest prawdziwym wilkiem. Grasuje on po lasach oraz niszczy zwierzynę łowną. Czasami można go spotkać przy drogach, gdzie "liczy na darmowe jedzenie wyrzucone przez kierowców"...
A propos Wędrzyna, opowiedział, że z dobrym znajomym był kiedyś w sowieckich magazynach wojskowych, gdzie widział polskie mundury i hełmy. Zastanawiał się, po co Sowietom polskie wyposażenie wojskowe. Odpowiedź jakby nasuwa się sama...
Zapytałem, dlaczego "za PRL- u" na polowania do Puszczy Rzepińskiej przyjeżdżali wysocy oficerowie z Północnej Grupy Wojsk Radzieckich stacjonujących w Polsce, czy mieli takie kaprysy...
Usłyszałem odpowiedź, że "to byli myśliwi"!
Opowiedział epizod z polowania na hodowlane bażanty z udziałem sowieckiego generała Moskalenko. Generał tak strzelił, że złamał bażantowi skrzydło. Trzepocząc się na ziemi bażant nadal żył. W momencie oddawania strzału generał przewrócił się..."Chwyciłem wtedy jego strzelbę i dobiłem bażanta". Była to moja naturalna reakcja, wg myśliwskiej etyki bażanta należało zabić.
Etyka myśliwego nakazuje takie zachowanie, podobnie jak zakazuje strzelania do pływających kaczek czy do stojących zajęcy.
Kiedy na polowania przyjeżdżali Sowieci, sprawdzali leśniczówkę i las gdzie miało się odbyć polowanie. Towarzyszący im polscy myśliwi nie mogli posiadać broni. Po zdarzeniu z gen. Moskalenko, do Pliszki przyjechał polski oficer, który wyjaśniał zaistniałą sytuację...Wszystko skończyło się "bez bólu", i przeważyły argumenty etyczne...
Łowczy nadmienił, że "za PRL-u" Polską rządzili Sowieci, a de facto ich ambasadorowie. Znał ambasadora Aristowa, który przyjeżdżał na polowania do Pliszki w Puszczy Rzepińskiej.
Kiedyś był na polowaniu premier PRL-u Piotr Jaroszewicz. Dosyć długo siedział z nim na myśliwskiej ambonie, ale zwierzyna łowna jakoś nie przychodziła, i premier chciał zrezygnować. Powstrzymał go jednak powiedzeniem, że rozsypał ziarno kukurydzy, i że na pewno przyjdą dziki lub jelenie. Na takie stwierdzenie premier obruszył się, że Polska kupuje za dolary kukurydzę, a tutaj jest rozsypywana jako karma w celu wabienia zwierząt.
Za kilka dni w wystąpieniu telewizyjnym premier Piotr Jaroszewicz, w kontekście polityki gospodarczej rządu PRL poruszył "wątek kukurydziany."
Po miłej rozmowie zeszliśmy do piwniczki, gdzie na ścianach były rozwieszone myśliwskie trofea. Ładnie ułożone szable i fajki dzików oraz skóry wilków. Wisiał także stary, piękny obraz o tematyce myśliwskiej, który jest rodzinną pamiątką pamiętającą czasy zaborów.
Zasugerowałem Panu Łowczemu napisanie artykułu - studium o obrazie.
Po otrzymaniu III zmienionego wydania książki "Gdzie Pliszka płynie z wolna..." i dedykacji:
"Szanownemu Panu Stanisławowi, miłośnikowi przyrody, przyjemnego czytania tej "niby książki" życzy autor Grzegorz...
Torzym - Gądków, wrzesień 2019 r.
Pożegnaliśmy Pana Łowczego Grzegorza Niestrawskiego. Zdrowia Panie Łowczy!
Stanisław Karlik
Było pochmurno, i siąpił drobny deszcz. Z Gądkowa Wielkiego do Torzymia jest ok. 14 km, ale "samochodowa wyprawa to pestka". Droga prowadzi przez okolicę pól i lasów Puszczy Rzepińskiej.
Przejeżdżając przez wioskę Dębrznica, ku mojemu zaskoczeniu, odbywał się tam remont odcinka drogi Sulęcin - Krosno Odrzańskie. W miejscu wyburzonej starej murowanej stodoły, zlikwidowano wąski i ostry zakręt. Dla pieszych wybudowano nowy chodnik, który ułatwi życie mieszkańcom wioski.
W latach 1972 - 74 pracowałem w Dębrznicy na koloniach letnich jako wychowawca dla dzieci z Zakładów Włókienniczych "Polmerino" w Łodzi. Dzieci były zakwaterowane w starym pałacyku z charakterystycznym "bawolim okiem" na dachu. Pałacyk stał, i stoi nadal w niewielkim oddaleniu od drogi. Wtedy oddzielała go od drogi stodoła...
Pewnego dnia na kolonię przyjechali sowieccy oficerowie. Pani dyrektor zarządziła zbiórkę kolonistów, na której jeden z oficerów poinformował o zagubieniu tajnego mapnika. Apelował o jego zwrot, w przypadku ewentualnego odnalezienia.
W niewielkim domku obok stodoły zamieszkiwał kiedyś p. Różański, który pochodził gdzieś z Nowogródczyzny. Pamiętam, że w 1959 r. uszył dla mnie i dla brata komunijne ubranka.
Łowczy Grzegorz Niestrawski zamieszkuje w ładnym murowanym domku. "na przedmieściu" miasteczka.
Uprzedzony telefonicznie oczekiwał nas. Po przywitaniu się, usiedliśmy w wygodnych fotelach w dużym i widnym pokoju. "Ciebie znam od dziecka", powiedział gospodarz, i pokazał ręką na brata.
Zwróciłem uwagę na wiszące na ścianie dwa poroża jeleni. Wieniec jednego z nich posiadał rozgałęzienie w kształcie łopaty, a drugi w kształcie sztyletów.
Pan łowczy wyjaśnił, że ten drugi nazywa się "wieniec szydlarza". Opowiedział zdarzenie z polowania, kiedy jeden z myśliwych stwierdził u zabitego jelenia "wlot kuli", ale bez jej wylotu.
Było to "dzieło" szydlarza. Zabity jeleń padł w walce z konkurentem, który posiadał "wieniec szydlarza."
W ciekawie zapowiadającej się rozmowie zapytałem o wilki w Puszczy Rzepińskiej. Otrzymałem odpowiedź, że są! Obecnie spotyka się ich nawet więcej, ale to coś innego...
Kiedy w latach 1991 - 93, Sowieci opuszczali Polskę - w Wędrzynie k. Sulęcina stacjonowała jedna z ich jednostek wojskowych - wtedy prawdopodobnie wypuścili na wolność "kundlowilka", który nie jest prawdziwym wilkiem. Grasuje on po lasach oraz niszczy zwierzynę łowną. Czasami można go spotkać przy drogach, gdzie "liczy na darmowe jedzenie wyrzucone przez kierowców"...
A propos Wędrzyna, opowiedział, że z dobrym znajomym był kiedyś w sowieckich magazynach wojskowych, gdzie widział polskie mundury i hełmy. Zastanawiał się, po co Sowietom polskie wyposażenie wojskowe. Odpowiedź jakby nasuwa się sama...
Zapytałem, dlaczego "za PRL- u" na polowania do Puszczy Rzepińskiej przyjeżdżali wysocy oficerowie z Północnej Grupy Wojsk Radzieckich stacjonujących w Polsce, czy mieli takie kaprysy...
Usłyszałem odpowiedź, że "to byli myśliwi"!
Opowiedział epizod z polowania na hodowlane bażanty z udziałem sowieckiego generała Moskalenko. Generał tak strzelił, że złamał bażantowi skrzydło. Trzepocząc się na ziemi bażant nadal żył. W momencie oddawania strzału generał przewrócił się..."Chwyciłem wtedy jego strzelbę i dobiłem bażanta". Była to moja naturalna reakcja, wg myśliwskiej etyki bażanta należało zabić.
Etyka myśliwego nakazuje takie zachowanie, podobnie jak zakazuje strzelania do pływających kaczek czy do stojących zajęcy.
Kiedy na polowania przyjeżdżali Sowieci, sprawdzali leśniczówkę i las gdzie miało się odbyć polowanie. Towarzyszący im polscy myśliwi nie mogli posiadać broni. Po zdarzeniu z gen. Moskalenko, do Pliszki przyjechał polski oficer, który wyjaśniał zaistniałą sytuację...Wszystko skończyło się "bez bólu", i przeważyły argumenty etyczne...
Łowczy nadmienił, że "za PRL-u" Polską rządzili Sowieci, a de facto ich ambasadorowie. Znał ambasadora Aristowa, który przyjeżdżał na polowania do Pliszki w Puszczy Rzepińskiej.
Kiedyś był na polowaniu premier PRL-u Piotr Jaroszewicz. Dosyć długo siedział z nim na myśliwskiej ambonie, ale zwierzyna łowna jakoś nie przychodziła, i premier chciał zrezygnować. Powstrzymał go jednak powiedzeniem, że rozsypał ziarno kukurydzy, i że na pewno przyjdą dziki lub jelenie. Na takie stwierdzenie premier obruszył się, że Polska kupuje za dolary kukurydzę, a tutaj jest rozsypywana jako karma w celu wabienia zwierząt.
Za kilka dni w wystąpieniu telewizyjnym premier Piotr Jaroszewicz, w kontekście polityki gospodarczej rządu PRL poruszył "wątek kukurydziany."
Po miłej rozmowie zeszliśmy do piwniczki, gdzie na ścianach były rozwieszone myśliwskie trofea. Ładnie ułożone szable i fajki dzików oraz skóry wilków. Wisiał także stary, piękny obraz o tematyce myśliwskiej, który jest rodzinną pamiątką pamiętającą czasy zaborów.
Zasugerowałem Panu Łowczemu napisanie artykułu - studium o obrazie.
Po otrzymaniu III zmienionego wydania książki "Gdzie Pliszka płynie z wolna..." i dedykacji:
"Szanownemu Panu Stanisławowi, miłośnikowi przyrody, przyjemnego czytania tej "niby książki" życzy autor Grzegorz...
Torzym - Gądków, wrzesień 2019 r.
Pożegnaliśmy Pana Łowczego Grzegorza Niestrawskiego. Zdrowia Panie Łowczy!
Stanisław Karlik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz