niedziela, 24 września 2017

Iwieniec Ewy Matusewicz...

Relacja rozmowy z Ewą  Matusewicz (Wielądek) c. Wacława ur. 1926 r. w m.Świrynowo, zamieszkałą do 1939 r. w miasteczku Iwieniec ul. Stołpecka (Zarzecze).



Siedzą, niżej Maria Chilicka z Nalibok i wyżej Ewa Matusewicz z Iwieńca. Lata 60.XX wieku, Gądków Mały na Ziemi Lubuskiej. Fot. udostępniona przez Marię Chilicką

Przed II w.ś. chodziłam do  7. klasowej Szkoły Powszechnej w Iwieńcu pow. Wołożyn woj. nowogródzkie. Dyrektorem szkoły był p. Bronisław Król. W szkole uczyli nauczyciele: Stefan Jastrzębski - śpiewu, Wanda Gąsiewska - matematyki i fizyki (brat był w polskiej partyzantce - w Legionach), Władysław Oskierko z Rubieżewicz - baletu, prowadził też szkolny chór w Domu Żołnierza.

Z siostrą bliźniaczką Stanisławą należałyśmy w szkole do harcerstwa. Ja byłam sekretarzem a siostra skarbnikiem. Nosiłyśmy szare mundurki i bereciki, a na szyi krajki. Jeździłyśmy na wycieczki i bawiłyśmy się w podchody. W niedziele chodziłyśmy na msze święte do naszego kościoła pw. św. Michała "Biały Kościół".

Mój tata Wacław Matusewicz posiadał przed I w.ś. majątek w m. Ostrów Mały. Babcia pochodziła ze Świrynowa nad Niemnem.

Pamiętam dzień 17 września 1939 r., kiedy sowieci wkroczyli do Iwieńca. Maszerowali dwójkami z harmonistą na czele. Starsze dziewczyny wysyłały nas do żołnierzy po papierosy. Wołałyśmy: - "Tawariszcz daj karaszkow!" (karaszki to krajany tytoń).


Nasz tata wystarał się o pracę i pracował w Zawiedujuszczej Bazie (Baza Transportowa). Wkrótce został aresztowany. Pamiętam jak był prowadzony z rękami związanymi do tyłu. Zdążyliśmy jeszcze włożyć mu do rąk kawałek słoniny. Tata był przetrzymywany w piwnicy, a później w bardzo brutalny sposób zamordowany. Ludzie wskazali nam miejsce porzucenia zwłok. Poszliśmy tam pod pozorem zbierania grzybów. Widok był makabryczny - miał powbijane gwoździe do głowy.

Kiedyś szłyśmy z siostrą przez las. Spotkałyśmy uzbrojonych w karabiny dwóch sowieckich partyzantów. Bałyśmy się, że mogą nas zastrzelić, oni jednak powiedzieli: - "Zdrawstwujtie!" i zapytali czy mamy dokumenty - ausweisy". Mówili, że Niemcy wyłapują młodzież na przymusowe roboty. Pytali, ile jest wojska w Iwieńcu. Mówili: - diewoczki nie płaczcie, niczewo nie zdiełajem, idzicie i nikamu niczewo nie gawaricie".

Pamiętam dzień 19 czerwca 1943 r., widziałam  jak do naszego miasteczka wchodzili polscy partyzanci. Ludzie krzyczeli: - "Ojej Polacy, Polacy!" Żołnierze jechali na koniach ulicą Stołpecką. Słyszałam strzelaninę, uciekałyśmy z ludźmi "na wioski". Zdążyłyśmy zabrać ze sobą tylko skórzaną teczkę. Widziałam jak paliły się koszary, jak latały samoloty i było dużo wojska.

Na rozkaz Niemców wróciłyśmy do miasteczka. Niemcy zgromadzili nas w rynku i zamierzali rozstrzelać. Mama chcąc nas chronić stała z przodu, a my za nią.Prawdopodobnie uratował nas ktoś kto mówił po niemiecku. Niemcy wzywali nas do jakiegoś biura i spisywali personalia. Dziwili się, że jesteśmy bliźniaczkami. Mówili: - O ! Zwillinge !

Ludzie opowiadali, że postrach Iwieńca, żandarm "Czech" schował się w trocinach w majątku. W Iwieńcu widziałam Lucynę Dzierżyńską, którą  Niemcy zastrzelili z mężem Kazimierzem Dzierżyńskim.

Gądków Mały, 07 luty 2007 r.

Stanisław Karlik

Brak komentarzy: