19 czerwca 2012
W licznych publikacjach nawiązujących do walk Zgrupowania Stołpecko -Nalibockiego AK dowodzonego przez cichociemnego por. Adolfa Pilcha ps. „Góra”, „Dolina” m.in. „Konspiracja i Powstanie w Kampinosie” Józefa Krzyczkowskiego – „Szymon”; „Spis Żołnierzy Zgrupowania Stołpecko – Nalibockiego Armii Krajowej” opracowany przez Witolda Grzybowskiego, błędnie wskazuje się, że w ostatniej akcji zbrojnej żołnierzy tego zgrupowania w Aleksandrowie, kończącej wyzwalanie Puszczy Kampinoskiej z pod niemieckiej okupacji, ponieśliśmy jakieś straty.
W „ Spisie żołnierzy ZSN” w oprac. W. Grzybowskiego podaje się nawet imię, nazwisko i pseudonim ułana rzekomo tam poległego. Pod poz. 535 czytamy:
„Miron Kazimierz, ps. „Alba”, st. uł., z 3 szwadronu 27 pułku ułanów, ur. O7.05.1925 w Dzienisach, zginął 31 lipca 1944 r. w Aleksandrowie, pochowany w Wierszach”.
Podobną informację znajdujemy w monografii Jerzego Koszady – „Harcerz” pt. „Grupa Kampinos – Partyzanckie Zgrupowanie Armii Krajowej walczące w Powstaniu Warszawskim”, który, z pełnym uznaniem, jako pierwszy bodaj wśród liczących się publikacji poświęconych temu zgrupowaniu, zwrócił uwagę na fakt, że w Powstaniu Warszawskim brała udział polska kawaleria, dodajmy: w sile pułku, składającego się – jak przed wojną – z czterech liniowych szwadronów dowodzonych przez chor. Zdzisława Nurkiewicza ps. „Noc”, „Nieczaj”.
W informacjach tych błędnie wskazano datę i miejsce śmierci ułana Kazimierza Mirona z 3 szwadronu 27 pułku ułanów , co z kolei jest powielane we wszystkich innych publikacjach przedstawiających akcje zbrojne Zgrupowania Stołpecko – Nalibockiego Armii Krajowej.
St. ułan Kazimierz Miron ps. „Alba” ponad wszelką wątpliwość zginął, nie w dniu w 31 lipca 1944 r., lecz w dwa dni później, 2 sierpnia 1944 roku (data ta widnieje zresztą na tabliczce jego grobu, na cmentarzu partyzanckim w Wierszach) i nie w Aleksandrowie, ale pod Pieńkowem, na szosie Modlin –Warszawa w czasie walk 3 szwadronu, dowodzonego przez wachm. pchor. Narcyza Kulikowskiego ps. „Sum”, osłaniających nacierającą naszą piechotę podczas drugiego ataku, przeprowadzanego przez ówczesnego dowódcę „Grupy Kampinos” Józefa Krzyczkowskiego, na lotnisko bielańskie.
Trzeci (3) szwadron w ogóle nie brał udziału (z wyjątkiem autora tego sprostowania, który będąc w poczcie dowódcy 3 szwadronu, został służbowo oddelegowany do dyspozycji dowódcy 27 pułku ułanów – wówczas jeszcze dywizjonu – chor. Zdzisława Nurkiewicza ps. „Noc – Nieczaj”, celem utrzymywania łączności) w natarciu na Aleksandrów. Wszystkie trzy plutony 3 szwadronu, to jest : I -szy pod dowództwem plut. Czesława Juchniewicza ps. „Plaz”; II – pod dowództwem plut. Brunona Dawidowskiego ps. „Bronek”, „ Kaszub” i III – pod dowództwem plut. Antoniego Burdziełowskiego ps. „Wir” ubezpieczały bowiem w tym dniu, to jest 31 lipca 1944 r., wyzwolone już przez zgrupowanie „Góry – Doliny” tereny, przed ewentualnym kontrnatarciem Niemców.
Akcja na Aleksandrów była błyskawiczna, a zaskoczenie całkowite. Siły partyzantów trzykrotnie przewyższały siły niemieckie. Mając dobre rozpoznanie, dowódca kawalerii chor. „Noc – Nieczaj” dowodzący dwoma spieszonymi szwadronami, umiejętnie wyznaczył cele ataku. Miał do dyspozycji: 1-szy szwadron pod dowództwem wachm. Jana Jakubowskiego ps. „Dąb – Wołodyjowski” i 2-gi pod dowództwem wachm. Józefa Niedźwieckiego ps. „Lawina”. Z lewej flanki nacierała też 3 kompana 78 Pułku Piechoty Strzelców Słuckich z Baranowicz, pod dowództwem ppor. Jerzego Piestrzyńskiego ps. „Helski”.
Był słoneczny poranek i żołnierze Wehrmachtu, jedni w pół odziani, myli się przy studniach, inni już w mundurach, jedli śniadanie, lub stali w ordynku przed kucharzem rozlewającym do wyciągniętych menażek posiłki. Gdy wybuchła gwałtowna strzelanina, wszyscy rzucili się do bezładnej ucieczki.
Biorąc udział w tej akcji odniosłem wrażenie, że zaatakowani niespodziewanie Niemcy, nawet nie próbowali zorganizować obrony, bowiem z ich strony, padło zaledwie kilka pojedynczych strzałów, nie odezwał się żaden karabin maszynowy. To był pogrom! Padło tam około 50 Niemców, pięciu wzięto do niewoli.
W przededniu Powstania Warszawskiego Zgrupowanie Stołpecko – Nalibockie Armii Krajowej dowodzone przez cichociemnego por Adolfa Pilcha ps. „Góra – Dolina” błyskawicznym zdobyciem Aleksandrowa zakończyło swój – jak ktoś skrupulatnie obliczył – 639 kilometrowy bojowy szlak z Puszczy Nalibockiej za Niemnem pod Warszawę, wyzwalając z pod okupacji niemieckiej i to bez strat własnych, kawałek Polski – rozległy teren Puszczy Kampinoskiej, wraz z zamieszkałą tam ludnością (24 wioski) nazwany przez zdobywców: „ Niepodległą Republiką Partyzancką”, po wojnie zaś: „Niepodległą Rzeczypospolitą Kampinoską”.
Dopiero po południu, 31 lipca 1944 r. komendant VIII Rejonu kpt. Józef Krzyczkowski ps. „Szymon” specjalnym rozkazem, po uzgodnieniu z por. „Górą – Doliną” i w porozumieniu z Komendą Główną A.K., przejął pod swoją komendę nasze zgrupowanie, które następnie otrzymało nazwę „Pułk Palmiry – Młociny”. Do nowoutworzonej jednostki, która w rzeczywistości stanowiła brygadę, włączony został będący w trakcie mobilizacji miejscowy, słabo uzbrojony i nie ostrzelany w bojach batalion konspiracyjny pod dowództwem por. „Janusza”. Por. „Góra – Dolina” został zastępcą kpt. „Szymona”.
W tym samym dniu „Dolina” przekazał „Szymonowi” swój pierwszy meldunek o zwycięskiej walce pod Aleksandrowem:
„Dowódca pułku melduję, że w dniu 31.VII.44 r. wpłynął meldunek, że w miejscowości Aleksandrów są Ukraińcy. W wyniku akcji okazało się, że są tam Niemcy (Wehrmacht). Zabito 38 Niemców, 5 wzięto do niewoli, po czym puszczono.
Zdobycz: 34 kb, 1 rkm, 1 mp, 5000 sztuk amunicji, oraz 36 par butów, plecaki itp.”
Meldunek ten, przytoczony w książce J. Krzyczkowskiego, nie wymienia żadnych strat po naszej stronie.
Tych pięciu jeńców dowódca kawalerii kazał mi odprowadzić z Aleksanrowa do Wiersz – kwatery „Góry – Doliny”. Poprowadziłem ich konno przez Kiścinne, gdzie kwaterował mój macierzysty – 3 szwadron i Krogulec, zajęty przez ułanów 2 i 4 szwadronu, wywołując wśród nich zrozumiałą sensację. Byli to przecież pierwsi niemieccy jeńcy wzięci do niewoli od przeprawy przez Bug. „Dolina” istotnie ich zwolnił, nakazując wcześniejsze przekazanie swych mundurów, wraz z obuwiem do naszych magazynów i wystawiając im przepustkę zezwalającą na przemarsz z Niepodległej Republiki Partyzanckiej: „Nach Berlin, uber Modlin, Bydgoszcz, Poznań” – Do Berlina, przez Modlin, Bydgoszcz, Poznań”.
W następnych dniach okazało się, że straty niemieckie były znacznie większe, a zdobycz nasza poważniejsza. Miejscowa ludność „przez dłuższy czas jeszcze – jak wspomina w swej książce pt: „Konspiracja i Powstanie w Kampinosie” Józef Krzyczkowski „Szymon” – to w krzakach, to na łąkach, w polu lub w lesie znajdowała zwłoki Niemców…”
W tym samym fragmencie autor jednak bezpodstawnie stwierdza, że „Nasze straty były niewielkie: jeden zabity i jeden ranny”.
W rzeczywistości w wyniku świetnie przygotowanego i błyskawicznie przeprowadzonego, z wykorzystaniem całkowitego zaskoczenia, ataku na Aleksandrów niemiecka kompania Wehrmachtu została rozgromiona bez żadnych strat z naszej strony. Miało to olbrzymie znaczenie dla morale „Doliniaków”, którzy przez następne dwa miesiące Powstania Warszawskiego nieustannie atakując i odpierając ataki nieprzyjaciela od 3 sierpnia 1944 r.będą odnosić same zwycięstwa.
Jak się okazało błąd ten, mógł powstać, z nieścisłej informacji w samym materiale źródłowym, a mianowicie w oryginalnym, rozkazie dowódcy pułku por. „Doliny” z dnia 11 sierpnia 1944r., gdzie pod pozycją „1. Polegli:” – wymienia się błędnie zarówno datę, jak i miejsce śmierci Kazimierza Mirona. –
„Na polu chwały w dniu 1.08.44 r. w czasie walki z npelem w Aleksandrowie – poległ uł. Miron Kazimierz” …
Dalej wymienia się w tym rozkazie poległych w czasie walki o lotnisko bielańskie w dniu 2.08.44 r.”
Otóż ułan „Alba” poległ ani 1 sierpnia, ani w Aleksandrowie.
Dziewiętnastoletni ułan Kazimierz Miron ps. „Alba” był celowniczym ciężkiego karabinu maszynowego w sekcji CKM dowodzonej przez st. uł. Stanisława Piszczka ps. „Pogoń”, wchodzącej w skład I plutonu dowodzonego przez plut. Czesława Juchniewicza, w 3 szwadronie, dowodzonym przez wachm. pchor. Narcyza Kulikowskiego ps. „Sum”.
Następnego dnia po rozgromieniu przez nas kompanii Wehrmachtu w Aleksandrowie, to jest 1 sierpnia 1944 r., po ogłoszeniu godziny „W” kpt. Szymon postanowił wykonać powierzone mu zadanie zdobycia lotniska bielańskiego siłami dopiero, co zorganizowanego batalionu. W jego skład wchodziły dwie niepełne kompanie zmobilizowanych dzień wcześniej żołnierzy niedostatecznie uzbrojonych i nie ostrzelanych w boju. Obsada lotniska natomiast składała się z załóg znajdujących się tam samolotów bojowych, bronionych przez około 700 żołnierzy niemieckiej piechoty, Teren otoczony został licznymi gniazdami CKM, artylerii przeciwpancernej i przeciwlotniczej; w pobliskim Boernerowie znajdowała się w dodatku silna grupa pancerna, składająca się z kilkudziesięciu czołgów i samochodów pancernych, gotowa w każdej chwili do walki. Mówiono wówczas, że na tym lotnisku miała lądować dywizja desantowa gen. Maczka, co jednak – jak się okazało – było tylko naszym pobożnym życzeniem.
Decyzję o zaatakowaniu lotniska w godzinie „W” to jest o siedemnastej, kpt. „Szymon” podjął nie czekając na przybycie na miejsce koncentracji naszego zgrupowania, które zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami znajdowało się w tym czasie na kwaterach we wsiach: Wiersze – Krogulec – Kiścinne – Roztoka, a więc w odległości około 20 kilometrów od miejsca koncentracji. „Góra – Dolina” mógł ze swym wojskiem przybyć na miejsce najwcześniej 4 – 5 godzin po wybiciu godziny „W”.
Niestety, z czym się zresztą liczył kpt „Szymon”, natarcie nie powiodło się, szturmujący lotnisko musieli wycofać się z pola walki z dużymi stratami. Jeszcze tego samego dnia „Szymon” postanowił jednak ponowić natarcie na lotnisko wszystkimi siłami.
2 sierpnia 1944 r. daleko przed świtem kpt. „Szymon” uderzył ponownie na lotnisko, tym razem z naszą piechotą i spieszonym szwadronem CKM. Walka trwała od świtu do godzin popołudniowych. Załoga niemiecka wstrzelana już poprzedniego dnia w pozycje atakujących bez trudu paraliżowała natarcie.
Jednocześnie kawaleria otrzymała zadanie ubezpieczenia w tym czasie atakującej lotnisko piechoty: 2 szwadron pod dowództwem plut. Józefa Niedźwieckiego ps. „Lawina” pod Burakowem; nasz, 3 szwadron pod dowództwem wachm. pchor. Narcyza Kulikowskiego ps. „Sum” – na szosie Modlin – Warszawa, pod Pieńkowem, w odległości około 10 kilometrów od lotniska. Mieliśmy „powstrzymać wszelkie oddziały nieprzyjaciela” zmierzające w kierunku Warszawy od godziny trzeciej nad ranem do odwołania.
Sążnisty deszcz dokuczający przez cała noc przeszedł w gęstą mżawkę. Pierwsze trzy samochody ukazały się na szosie, gdy wstawał już dzień. Na rozkaz dowódcy sekcji st. uł. Piszczka, wysuniętej najdalej na lewym skrzydle, pierwszy otworzył do nich ogień celowniczy ciężkiego karabinu maszynowego ułan Kazimierz Miron. W mgnieniu oka rozległa się kanonada na całej linii spieszonych ułanów. Po kilku krótkich seriach pierwszy samochód stanął w poprzek szosy, tarasując drogę, następne rozbijały się wpadając na siebie. Ledwie zdążyliśmy zgarnąć broń zabitym Niemcom, daleko na szosie ukazały się kolejne samochody. Gdy ostrzelane przez nas auta stanęły w miejscu, tym razem zarówno Piszczek, jak i Miron, pozostawiając elkaem pod opieką amunicyjnego uł. Eugeniusza Marciniaka, ps. „Warszawiak”, pobiegli, w kierunku rozbitych samochodów.
Przy pierwszej rozwalonej ciężarówce leżało dwóch SS-manów, nie dając znaków życia. Kazik Miron biegł do drugiego samochodu, obok Staszka Piszczka i dowódcy szwadronu, któremu ledwie dotrzymywałem kroku. W fotelu za kierownicą Niemiec w mundurze SS- mana zdawał się drzemać. Kazik, sądząc, że nie żyje, przerzucił automat do lewej ręki, prawą otwierając drzwi i wtedy z lufy pistoletu maszynowego Niemca błysnęły ogniki, rozległy się strzały. Zanim wszyscy, w trójkę otworzyliśmy weń ogień, Kazikowi ugięły się kolana, padając, brodą uderzył o błotnik. Zginął na miejscu. Pistolet maszynowy Niemca przeszedł na własność Staszka Piszczka.
W ciągu kilku godzin zniszczyliśmy, podpalając 12 niemieckich samochodów, zabijając 26 Niemców, zdobywając oficjalnie, do raportu: 16 karabinów i 3 pistolety maszynowe, w rzeczywistości 22 karabiny, 4 pistolety maszynowe i kilka pistoletów, z których jeden udało mi się zachować dla siebie.
Po kilku godzinach walki na szosie ukazała się niekończąca się kolumna samochodów. Nie dojeżdżając do złomowiska rozbitych aut, Niemcy zatrzymali się w odległości kilometra od naszej pozycji otwierając do nas gwałtowny ogień karabinów maszynowych i ciężkiej broni piechoty. Jednocześnie tyraliera ich piechoty skierowała się w stronę lasu, usiłując odciąć nam drogę do pozostawionych tam, z koniowodnymi koni. Z rozkazu Narcyza, który przekazałem dowódcom plutonów, ułani skokami, osłaniani przez cekaemy Staszka Piszczka i Staszka Borusewicza ps. „Osa” wycofywali się do lasu. Zanim go osiągnęliśmy, ciało Kazika Mirona zostało ukryte w owsie. W międzyczasie odłamkami pocisków artyleryjskich ranni zostali ułani Mietek Miecznikowski z sekcji Piszczka i „Żybul”…
Również ułani z 2 szwadronu, którzy spieszeni zalegli tyralierą pod Burakowem, zadowoleni byli z akcji. I oni zniszczyli kilka samochodów niemieckich, likwidując ich załogi i zdobywając broń.
Natomiast piechota, po raz drugi atakująca lotnisko bielańskie pod dowództwem kpt „Szymona”, wraz ze spieszonym szwadronem CKM, nie osiągnęła celu, ponosząc dotkliwe straty. Tym razem o zaskoczeniu Niemów nie mogło być mowy.
W szturmie na lotnisko bielańskie poległo, obok kpt. „Karasia”, por. „Janusza” i por. Helskiego: 26 szeregowych, a 46 zostało rannych. Wśród nich kpt. „Szymon”.
Nie mogąc sprawować dowództwa, został, bowiem przetransportowany do szpitala w Laskach, kpt „Szymon” przekazał dowództwo nad wszystkimi oddziałami walczącymi na terenie Niepodległej Republiki Partyzanckiej cichociemnemu por. Adolfowi Pilchowi ps. „Dolina”, sam pozostając nadal komendantem VIII Rejonu. Ów ustny rozkaz potwierdził kilka dni później pisemnie:
„D-ca Pułku Palmiry Młociny
wys. 8.8.1944
Do Por. Doliny
W związku z tym, że nie mogę normalnie dowodzić oddziałami walczącymi, przekazuję Panu dowodzenie bojowe oddziałami VIII rejonu. Poza tym zawiadamiam Pana, że na skutek rozkazu D-twa A.K. L 15/III z 7.VIII.44 godz. 20.15 wszystkie oddziały na terenie Puszczy Kampinoskiej zostały podporządkowane mnie, a tym samym Panu. Organizować je Pan będzie według własnego uznania. Przesyłam Panu odpis rozkazu K.G.
Szymon Kapt.
Dowódca Pułku”
Przez cały ten czas, aż do nieszczęsnej bitwy pod Jaktorowem, żołnierze Niepodległej Republiki Partyzanckiej w Kampinosie, pod zwierzchnictwem por. „Doliny”, dostarczając powstańczej stolicy broń, amunicję, żywność, a przede wszystkim zahartowanych w bojach żołnierzy, nieustannie atakując nieprzyjaciela, lub odpierając jego ataki będą odnosili same zwycięstwa.
Dopiero po dwóch nieudanych atakach naszej piechoty, pod dowództwem mjr „Okonia” – Alfonsa Kotowskiego przerzuconej do Warszawy, na Dworzec Gdański, podczas których padło ponad trzystu żołnierzy nalibockich, przejął on od „Doliny” dowództwo nad „Grupą Kampinos”, przy czym „Dolina” został nadal dowódcą stanowiącego trzon „Grupy Kampinos” pułku „Palmiry – Młociny” i jednocześnie zastępcą majora…
Nazajutrz, po drugiej bitwie o lotnisko bielańskie, ułani sekcji Stanisława Piszczka powrócili na pobojowisko pod Pieńkowem, odnajdując tam ciało ułana „Alby” – Kazimierza Mirona. Pochowaliśmy go, jako pierwszego poległego na Ziemi Mazowieckiej ułana 27 Pułku Ułanów im. Króla Stefana Batorego, w grobie z brzozowym krzyżem, pod wierzbą, na wydmuchu, miedzy Kiścinnem, a Roztoką…
Marian Podgóreczny
(st. uł. „Żbik”)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz