piątek, 7 lutego 2020

Wspomnienie Lecha Dąbrowskiego...

(Udostępnione przez Monikę Dąbrowską - Bolesta i Tomasza Bolesta)


Swoją relację o dziejach rodziny Dąbrowskich rozpocznę od 1914 roku, kiedy moi dziadkowie, Kalikst i Ewelina, zawarli związek małżeński. Oboje byli już nie pierwszej młodości, ponieważ przekroczyli 30 rok życia.
Wówczas majątek babki znajdował się w złej kondycji. Kaflarnia w Iwieńcu znajdowała się w nie najlepszym stanie także. Dziadek zmodernizował pracę związaną z wypalaniem kafli i dachówki ceramicznej.
W dotychczasowych znanych mi publikacjach pisze się o cegielniach co jest błędem, o ile wiem w samym Iwieńcu nie produkowano cegły tylko kafle.
Dziadek wspominał o konkurowaniu z innym producentami. Dziadkowie byli właścicielami cegielni, która znajdowała się w pobliskiej wsi, której nazwy nie pamiętam.
Surowiec do produkcji kafli, cegły i dachówki pochodził z okolic Iwieńca. Największa kopalnia gliny znajdowała się we wsi, gdzie była cegielnia.
Surowiec do Iwieńca był transportowany furmankami, które w części były własnością dziadka lub wynajmowane od miejscowych Żydów. Masa do produkowania kafli była wyrabiana mechanicznie, mieszadła były napędzane kieratem. Również kierat napędzał urządzenia do mielenia farby.

Oryginalny kafel z  kaflarni Kaliksta Dąbrowskiego w Iwieńcu. Fotografia udostępniona przez Halinę Sobolewską z Iwieńca w Republice Białoruś.


Kafle produkowane w Iwieńcu były kolorowe, nie produkowano kafli białych. Formowaniem kafli w większości zajmowały się kobiety. W czasie koniunktury w zakładzie pracowało około 60 osób.
W pewnym okresie dziadek zarządzał drugą kaflarnią, która była własnością rodziny Łotyszów, bratanków i bratanic babki Eweliny.
W Iwieńcu mieszkała trzecia gałąź rodziny Łotyszów, siostry Hołobowiczówny, z których jedna, Aniela, była nauczycielką w miejscowej szkole.
Kafle po uformowaniu były początkowo suszone na słońcu, a po pewnym czasie wypalane w piecach. Jak przebiegało kolorowanie nie wiem, ponieważ dziadek nigdy mi nie opowiadał o tym procesie. Gotowe wyroby były sprzedawane w bliskiej i dalszej okolicy. Kupujący odbierali je furmankami. Duża część produkcji była sprzedawana do Wilna, Sołpców i Nieświeża.
Dziadek często mi opowiadał o swoich wyjazdach w interesach do Wilna. Należy zaznaczyć, że Iwieniec według relacji mojej matki był miastem budowlańców. Po rozpoczęciu sezonu mężczyźni tworzyli brygady budowlane i wyjeżdżali na cały sezon w Polskę do pracy.
Kobiety pozostawały w domach prowadząc gospodarstwa i opiekując się dziećmi. Była to też forma reklamowania produktów z Iwieńca.
Drugą formą promocji stosowaną przez dziadka było oferowanie towaru po niższej cenie niż inni producenci. Akcję tę prowadzili w imieniu dziadka zaprzyjaźnieni Żydzi.
Dziadek był również inicjatorem elektryfikacji w Iwieńcu. Zbudował budynek i sprowadził urządzenia z Niemiec.
W tym czasie w rodzinie wybuchł konflikt, zarządzanie majątkiem przejęła babka i syn Leonard (Lonia, Longin). W wyniku tego dziadek sprzedał nie ukończoną inwestycję mieszkańcowi Iwieńca prawdopodobnie pochodzenia żydowskiego, a którego nazwiska nie pamiętam.
Drugą dziedziną działalności rodziny było rolnictwo. Służyło ono w zasadzie do zaspokajania potrzeb własnych i robotników. Ziemie w okolicach Iwieńca były liche, nadawały się do uprawy ziemniaków, owsa i żyta.
Ciekawostką może być fakt, że bydło i konie przez cały czas były w obejściu, gdzie stały drewniane cebry z paszą (ziemniaki, osypka). W południe bydło było wyprowadzane przez parobka na tak zwany spacer.
Dziadek dużą część zysków z kaflarni przeznaczał na zakup ziemi, częściowo do eksploatacji gliny, częściowo do produkcji rolnej.
Trzecią aktywnością dziadka, nie bardzo udaną, była działalność budowlana.
Jeszcze w Bielsku Podlaskim babka Ewelina naśmiewała się z dziadka z powodu nieudanej budowy szkoły we wsi w okolicach Iwieńca.
Dziadkowie mieli kilkoro dzieci, z których troje przeżyło. Byli to syn Leonard oraz córki Elwira i Alina (Alicja). Dziewczyny nie sprawiały kłopotów, uczyły się nieźle. Ciotka ukończyła Gimnazjum w Nieświeżu i w chwili wybuchu wojny studiowała prawo w Wilnie. Matka moja  była w ostatniej klasie Gimnazjum.
Edukację przerwał wybuch wojny. Leonard, jak wynikało z opowiadań dziadka, był niepokornym dzieckiem, buntował się i niechętnie się uczył. W końcu dziadek umieścił go w szkole prowadzonej przez jezuitów. Jego pasją było wojsko i hipika. Miał swoją klacz, którą przygotowywał do zawodów hipicznych organizowanych przez garnizon z Iwieńca.
Zbyt intensywny trening spowodował, że klacz okulała.
Klęska wrześniowa, okupacja sowiecka zapoczątkowały tragiczny okres jego życia. Zainspirowany przez księdza bernardyna Praczewskiego (ks. Pracz Praczyński) rozpoczął organizację ruchu oporu przeciwko sowietom.
Relację o początkach jego działalności słyszałem od księdza Praczewskiego w czasie jego wizyt w Bielsku. Ksiądz nie był mile widziany przez dziadków, gdyż obwiniali go o śmierć syna.
Pierwszą bronią Leonarda był pistolet, który otrzymał od księdza. Być może, że był to browning znaleziony przy jego zwłokach. Został zdradzony, zabity i zakopany przez NKWD w puszczy Nalibockiej.
Dopiero po zajęciu Iwieńca przez Niemców i powrocie ciotki Aliny do miasteczka został ekshumowany i pochowany na cmentarzu w Iwieńcu.
W końcu lat 50 podczas wyjazdu dziadka do Iwieńca, postawił on na jego grobie metalowy krzyż.
Dopóki żyły ciotki Hołobuwiczówny opiekowały się grobem, teraz jest zapewne zapomniany.
Inaczej potoczyły się losy dziadków i ich córek.
Dziadek jesienią 1939 roku został aresztowany i osadzony w więzieniu w Sołpcach. Następnie przeniesiono go do łagru nad Wołgą, gdzie pracował przy wyrębie lasu.
W 1943 roku przewieziono go do Kazachstanu, gdzie były moja babka i matka. Jego przyjazd najprawdopodobniej pozwolił im przetrwać. Dziadek zaczął handlować i nauczył się szewstwa.  ....



Lech Dąbrowski;

Bielsk Podlaski dnia 20.04.2012

Brak komentarzy: