(Udostępnione przez Monikę Dąbrowską - Bolesta i Tomasza Bolesta)
Oryginalny kafel z kaflarni Kaliksta Dąbrowskiego w Iwieńcu. Fotografia udostępniona przez Halinę Sobolewską z Iwieńca w Republice Białoruś.
Swoją relację o dziejach
rodziny Dąbrowskich rozpocznę od 1914 roku, kiedy moi dziadkowie, Kalikst i
Ewelina, zawarli związek małżeński. Oboje byli już nie pierwszej młodości,
ponieważ przekroczyli 30 rok życia.
Wówczas majątek babki znajdował się w złej
kondycji. Kaflarnia w Iwieńcu znajdowała się w nie najlepszym stanie także.
Dziadek zmodernizował pracę związaną z wypalaniem kafli i dachówki ceramicznej.
W dotychczasowych znanych mi publikacjach pisze się o cegielniach co jest
błędem, o ile wiem w samym Iwieńcu nie produkowano cegły tylko kafle.
Dziadek
wspominał o konkurowaniu z innym producentami. Dziadkowie byli właścicielami
cegielni, która znajdowała się w pobliskiej wsi, której nazwy nie pamiętam.
Surowiec do produkcji kafli, cegły i dachówki pochodził z okolic Iwieńca.
Największa kopalnia gliny znajdowała się we wsi, gdzie była cegielnia.
Surowiec
do Iwieńca był transportowany furmankami, które w części były własnością
dziadka lub wynajmowane od miejscowych Żydów. Masa do produkowania kafli była wyrabiana
mechanicznie, mieszadła były napędzane kieratem. Również kierat napędzał
urządzenia do mielenia farby.
Kafle produkowane w Iwieńcu były kolorowe, nie
produkowano kafli białych. Formowaniem kafli w większości zajmowały się
kobiety. W czasie koniunktury w zakładzie pracowało około 60 osób.
W pewnym
okresie dziadek zarządzał drugą kaflarnią, która była własnością rodziny
Łotyszów, bratanków i bratanic babki Eweliny.
W Iwieńcu mieszkała trzecia gałąź
rodziny Łotyszów, siostry Hołobowiczówny, z których jedna, Aniela, była
nauczycielką w miejscowej szkole.
Kafle po uformowaniu były początkowo suszone
na słońcu, a po pewnym czasie wypalane w piecach. Jak przebiegało kolorowanie
nie wiem, ponieważ dziadek nigdy mi nie opowiadał o tym procesie. Gotowe wyroby
były sprzedawane w bliskiej i dalszej okolicy. Kupujący odbierali je
furmankami. Duża część produkcji była sprzedawana do Wilna, Sołpców i
Nieświeża.
Dziadek często mi opowiadał o swoich wyjazdach w interesach do
Wilna. Należy zaznaczyć, że Iwieniec według relacji mojej matki był miastem
budowlańców. Po rozpoczęciu sezonu mężczyźni tworzyli brygady budowlane i
wyjeżdżali na cały sezon w Polskę do pracy.
Kobiety pozostawały w domach
prowadząc gospodarstwa i opiekując się dziećmi. Była to też forma reklamowania
produktów z Iwieńca.
Drugą formą promocji stosowaną przez dziadka było
oferowanie towaru po niższej cenie niż inni producenci. Akcję tę prowadzili w
imieniu dziadka zaprzyjaźnieni Żydzi.
Dziadek był również inicjatorem
elektryfikacji w Iwieńcu. Zbudował budynek i sprowadził urządzenia z Niemiec.
W
tym czasie w rodzinie wybuchł konflikt, zarządzanie majątkiem przejęła babka i
syn Leonard (Lonia, Longin). W wyniku tego dziadek sprzedał nie ukończoną
inwestycję mieszkańcowi Iwieńca prawdopodobnie pochodzenia żydowskiego, a
którego nazwiska nie pamiętam.
Drugą dziedziną działalności rodziny było
rolnictwo. Służyło ono w zasadzie do zaspokajania potrzeb własnych i
robotników. Ziemie w okolicach Iwieńca były liche, nadawały się do uprawy
ziemniaków, owsa i żyta.
Ciekawostką może być fakt, że bydło i konie przez cały
czas były w obejściu, gdzie stały drewniane cebry z paszą (ziemniaki, osypka).
W południe bydło było wyprowadzane przez parobka na tak zwany spacer.
Dziadek
dużą część zysków z kaflarni przeznaczał na zakup ziemi, częściowo do
eksploatacji gliny, częściowo do produkcji rolnej.
Trzecią aktywnością dziadka,
nie bardzo udaną, była działalność budowlana.
Jeszcze w Bielsku Podlaskim babka
Ewelina naśmiewała się z dziadka z powodu nieudanej budowy szkoły we wsi w
okolicach Iwieńca.
Dziadkowie mieli kilkoro dzieci, z których troje przeżyło.
Byli to syn Leonard oraz córki Elwira i Alina (Alicja). Dziewczyny nie
sprawiały kłopotów, uczyły się nieźle. Ciotka ukończyła Gimnazjum w Nieświeżu i
w chwili wybuchu wojny studiowała prawo w Wilnie. Matka moja była w ostatniej
klasie Gimnazjum.
Edukację przerwał wybuch wojny. Leonard, jak wynikało z
opowiadań dziadka, był niepokornym dzieckiem, buntował się i niechętnie się
uczył. W końcu dziadek umieścił go w szkole prowadzonej przez jezuitów. Jego
pasją było wojsko i hipika. Miał swoją klacz, którą przygotowywał do zawodów
hipicznych organizowanych przez garnizon z Iwieńca.
Zbyt intensywny trening
spowodował, że klacz okulała.
Klęska wrześniowa, okupacja sowiecka zapoczątkowały
tragiczny okres jego życia. Zainspirowany przez księdza bernardyna
Praczewskiego (ks. Pracz Praczyński) rozpoczął organizację ruchu oporu przeciwko sowietom.
Relację o
początkach jego działalności słyszałem od księdza Praczewskiego w czasie jego
wizyt w Bielsku. Ksiądz nie był mile widziany przez dziadków, gdyż obwiniali go
o śmierć syna.
Pierwszą bronią Leonarda był pistolet, który otrzymał od
księdza. Być może, że był to browning znaleziony przy jego zwłokach. Został
zdradzony, zabity i zakopany przez NKWD w puszczy Nalibockiej.
Dopiero po
zajęciu Iwieńca przez Niemców i powrocie ciotki Aliny do miasteczka został
ekshumowany i pochowany na cmentarzu w Iwieńcu.
W końcu lat 50 podczas wyjazdu
dziadka do Iwieńca, postawił on na jego grobie metalowy krzyż.
Dopóki żyły ciotki
Hołobuwiczówny opiekowały się grobem, teraz jest zapewne zapomniany.
Inaczej
potoczyły się losy dziadków i ich córek.
Dziadek jesienią 1939 roku został
aresztowany i osadzony w więzieniu w Sołpcach. Następnie przeniesiono go do
łagru nad Wołgą, gdzie pracował przy wyrębie lasu.
W 1943 roku przewieziono go
do Kazachstanu, gdzie były moja babka i matka. Jego przyjazd najprawdopodobniej
pozwolił im przetrwać. Dziadek zaczął handlować i nauczył się szewstwa. ....
Lech Dąbrowski;
Bielsk Podlaski dnia 20.04.2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz