poniedziałek, 28 sierpnia 2017

„Woźnica z Łokacz”

    

16 czerwca 2012


(Wspomnienie p. Ireny Bujalskiej z Warszawy – 29.03.2012 r.)

 W 1967 r., moja mama po powrocie do Polski z zesłania syberyjskiego, na zaproszenie siostry ojca matki zdecydowała się odwiedzić swoje rodzinne miasteczko Łokacze na Ukrainie. Siostra ojca matki miała wtedy ok. 90 lat, i mieszkała w domu mamy dziadków.

Przed I wojną światową mieszkała z rodziną na południu Rosji, a później w Moskwie, mając nadzieję na powrót męża. W czasie rewolucji bolszewickiej jej mąż był carskim oficerem i służył na pancerniku Potiomkin, za co został aresztowany. Kiedy zmarł jej syn, po zakończeniu II wojny światowej, zamieszkała w Łokaczach.

Niepokoiliśmy się o mamę, ale pojechała!  Kiedy dotarła do Lwowa, zorientowała się, że ma „anioła stróża”, który jechał z nią do Włodzimierza Wołyńskiego, i tak jak mama zatrzymał się w hotelu.

W czasie spotkania z ciocią w Łokaczach, kiedy prowadziły wieczorem długą rozmowę – mama lat 67, ciocia lat 90, ktoś zapukał do drzwi. „Ja otworzę” powiedziała mama.

W drzwiach zobaczyli mężczyznę, który od razu powiedział: „Boże, ja się doczekałem, panienka przyjechała. Doczekałem się !” Mama nie wiedziała z kim rozmawia, a wtedy mężczyzna pokazał jej lewą rękę bez dłoni.

Ojciec mężczyzny, jeszcze za czasów carskich martwił się o swojego syna, który w wieku ok. lat 13 w nieznanych okolicznościach utracił dłoń lewej ręki. Kiedy to powiedział p. Malawczykowi, ojcu mojej mamy, ten odrzekł: „Nie martw się ja go zatrudnię !”.

Dziadek zatrudnił go najpierw jako pomocnika stangreta, a później stangreta – woźnicę. Chłopak, świetnie powoził karetę zaprzężoną w cztery konie, które go słuchały. Ręka bez dłoni wcale mu nie przeszkadzała, a stangret bardzo sprawnie przerzucał sobie lejce w czasie jazdy.

Mama go poznała. Wtedy on powiedział: „Panienko, ja myślałem, że nie będę mógł oddać”, i pokazał stare zdjęcia rodziny Państwa Malawczyków.


Kiedy w 1941 r., Armia Czerwona w pośpiechu wycofywała się na Wschód, stangret znalazł zdjęcia rozsypane na ulicy, i od razu zorientował się do kogo należą. Cały czas przechowywał zdjęcia i marzył o tym żeby oddać rodzinie Państwa Malawczyków.

Ocalone zdjęcia mama przywiozła z Łokacz, i stanowią teraz dla rodziny cenną pamiątkę.

W latach 80 – tych byłam w Łokaczach 24 godziny. Pojechałam tam na zaproszenie i specjalne zezwolenie, chciałam zobaczyć wujka, który był bratem ciotecznym mojej mamy. Był inżynierem, i pracował w leśnictwie, a jego żona była nauczycielką. Po uzyskaniu specjalnego zezwolenia - z Równego przez Wojnicę i Rogóźno udałam się z wujkiem samochodem terenowym wyznaczoną trasą do Łokacz.

W Łokaczach chciałam odwiedzić cmentarz, na którym był pochowany mój starszy braciszek i cioteczna siostrzyczka. Niestety katolickiego kościoła i cmentarza już nie było. W 1953 r., wszystko wysadzono w powietrze.

Jest w Łokaczach cmentarz wielowyznaniowy, a na nim znalazłam dobrze zachowany grób pradziadków – ogrodzony i z czytelnymi napisami. Dowiedziałam się, że moja prababcia ze strony mamy była z domu Iwanowska !

„Włodek, gdzie są pochowani nasi dziadkowie – babcia i dziadek ?” On nie wiedział. Szukałam, i nie znalazłam. Były tam groby różnych wyznań.

On woła: „Znalazłaś !” , „Nie, nie znalazłam!”

Widziałam jak dołem, obok cmentarza, jakiś mężczyzna pędził stado krów. Mężczyzna słysząc widocznie nasze nawoływania powiedział: „Dzień dobry Pani, Boże Pani mówi po polsku!”

Zeszłam, mężczyzna powiedział, że skończył 3 klasy szkoły powszechnej, ale teraz nie ma z kim rozmawiać po polsku. Powiedziałam, że świetnie mówi. Jeszcze trzy lata temu miał tam swojego towarzysza, ale p. Malawczyk chory, i teraz nie ma z kim rozmawiać.

Powiedziałam, że Malawczyk, to był mój pradziadek, ale on nie żyje. „Proszę Pani, tamten był satrapa”, odpowiedziałam, że wiem o tym. Mężczyzna nie wiedział, że obaj byli krewnymi. Pamiętał mojego pradziadka!


Stanisław

Brak komentarzy: