11 czerwca 2012
(Wojenne losy rodziny Państwa Wojtkiewiczów – historia udostępniona przez p. Zbigniewa Wojtkiewicza – syna p. Ryszarda Wojtkiewicza)
Lachowo ( przed 1914 r.) – zaścianek nad Lebieżodą pow. Oszmiański, 4 okr. administracyjny, 109 wiorst od Oszmiany, 1 dom, 19 mieszkańców – katolicy.[1]
Lachowo ( 1921 r.) pow. Wołożyn, gm. Naliboki – leśniczówka, 1 dom, 8 mieszkańców ( 6 mężczyzn, 2 kobiety), katolicy – Polacy.[2] Po 1930 r., Lachowo znajdowało się w powiecie Stołpce.
Relacja p. Marii Chilickiej:
„Lachowo znajdowało się przy drodze za Nalibokami, w kierunku na Jezioro Kromań. W latach dwudziestolecia międzywojennego – 1921/39, zamieszkiwał tam z rodziną gajowy p. Edward Wojtkiewicz. Jeden z jego synów chodził ze mną do szkoły w Nalibokach, i czasami przynosił węże, których się bałyśmy i uciekałyśmy. Matką chrzestną jego syna była moja mama Olimpia Chilicka. W 1939 r., Sowieci wywieźli na Sybir całą rodzinę Państwa Wojtkiewiczów”.
Wywiad przeprowadzony z p. Ryszardem Wojtkiewiczem w dniu 22.10.2009 r., przez uczennicę Emilię Januszkiewicz.
1. Proszę uprzejmie podać swoje dane personalne. Kiedy został Pan wywieziony na Sybir, jak długo przebywał w sowieckim obozie oraz kiedy i w jakich okolicznościach powrócił do kraju?
„Nazywam się Ryszard Wojtkiewicz, ur. 6 marca 1932 roku w Lachowie, gmina Naliboki, powiat Stołpce, województwo Nowogródzkie. Z rodzeństwa jestem najmłodszy, moi bracia to: Stanisław, Marian i Tomasz.
„Ojciec Edward był leśniczym w Puszczy Nalibockiej, więc gromadka dzieci, dwójka rodziców i babcia Felicja mieszkała w leśniczówce. Ojca zachowałem w pamięci jako człowieka pogodnego, zatroskanego o codzienny byt rodziny i nigdy nie odmawiającego pomocy. Żyliśmy godnie i dość zamożnie. Dzieciństwo miałem szczęśliwe aż do świtu dnia 10 lutego 1940 roku, kiedy miałem niespełna 8 lat.
Ze snu wyrwało nas gwałtowne ujadanie psów, później ich skowyt. Wreszcie łomotanie i walenie do drzwi i okiennic kolbami przez żołnierzy NKWD. Do mieszkania weszło dwóch enkawudzistów i taka sama liczba cywili z czerwonymi opaskami na przedramionach. Jeden z Rosjan krzyczał na ojca otwierającego drzwi: „Ruki w wierch, wy arestowanyj”. Wszystkich domowników zgromadzono w jednej izbie.
Przeprowadzili rewizję w całym domu i obejściu gospodarczym- szukali broni i amunicji. Odczytane zostało pismo o uznaniu całej naszej rodziny za elementy wrogie, skazane na zesłanie i na konfiskatę mienia- w związku z tym kazano nam się zbierać – mieliśmy na to ok. 4 godziny. Pozwolili zabrać przedmioty osobiste i żywność na dwa tygodnie. Później się okazało, że wywieziono nas do Wożegi- miejscowości w tajdze syberyjskiej.
Kiedy nas zabierali, najstarszego brata Stanisława nie było w domu, był u stryjenki. Ponieważ nie mieli go na liście, odstąpili od zatrzymania. Jednemu z moich braci Marianowi udało się uciec z transportu i spotkać ze Stanisławem – potem obaj do nas dołączyli.
Tak zaczęła się moja gehenna, która trwała 6 lat, czyli do 1946 roku, kiedy wraz z ewakuacją polskich sierocińców wróciłem do Rzeczpospolitej. Wcześniej, rok po podpisaniu traktatu Sikorski – Majski w 1942 roku przeżyłem wraz z całym naszym pasiołkiem ( około 60 osób) przesiedlenie do Kazachstanu – obłaść Semipałatyńsk. Była to tzw. „amnestia”, choć tak naprawdę nie byliśmy prawnie skazani na jakiś wyrok, lecz na podstawie dekretu”.
2. Jakie były warunki podróży i jak długo byliście wiezieni na Sybir ?
„Pierwszy etap syberyjski, to przejazd saniami do odległej ok. 40 km stacji kolejowej Stołpce. Temperatura w tym dniu była iście syberyjska ok. - 40 ° C. Na stacji czekały „salonki” w postaci wagonów towarowych, albo jak kto woli „bydlęcych”, uformowanych w długi pociąg, którego strzegli uzbrojeni żołnierze.
Zwożenie ludzi do pociągu w nieznane na zesłanie trwało kilka dni. Po załadowaniu „pasażerów” – zesłańców do wagonów, strażnicy zamknęli wagon od zewnątrz – nie na zamek, czy kłódkę, lecz na śrubę i zaczęli odśnieżać tory. To oznaczało, że coś się stanie… i stało się. Podstawiona została lokomotywa oraz parowóz. Parę szarpnięć do przodu i tyłu, pociąg ruszył. W naszym wagonie (zapewne w innych też) najpierw wybuchł płacz, przerażający szloch, a potem zaintonowano pieśń religijną „Boże coś Polskę”.
W wagonie znajdowały się dwa poziomy prycz, względnie „nar” do spania i nie tylko, (w dzień służyły one do siedzenia), żelazny piecyk „koza”, niewielki otwór w podłodze (punkt sanitarny) i dwa małe otwory – coś w rodzaju okien bez szkła, za to „oplecione” drutem kolczastym. Do wagonu „wtłaczano” po kilka rodzin. W naszym było ich sześć – razem 39 osób. Nie było szansy na ucieczkę podczas biegu pociągu, ponieważ drzwi było otwierane i zamykane tylko od zewnątrz.
W zaduchu, chłodzie i głodzie jechaliśmy w nieznane przez 3 tygodnie. Punktem docelowym okazała się Wożega – miejscowość leżąca w głębi tajgi syberyjskiej.
Taki był początek drogi krzyżowej mojej rodziny, z której po 6 latach wróciły tylko dzieci – moi bracia i ja. Rodzice zmarli z głodu i pracy ponad siły.
Tam, w Spec – Pasiołku Żarowskim, rodzice i dwaj starsi bracia pracowali przy wyrębie drewna w tajdze. Warunki bytowania były bardzo ciężkie, zaś praca ponad siły, nędza, chłód i głód praktycznie nie do przejścia. Tutaj straciłem rodziców, a nas dwóch najmłodszych umieszczono w polskim domu dziecka w Semipałatyńsku.
3. Dowiedziałam się od Pana rodziny, że nie przebywał Pan w takim obozie, jak sowiecki obóz wyobraża sobie większość ludzi – czyli w zonie ogrodzonej drutem kolczastym. Czym zatem odbiegał wygląd obozu, do którego Pan został zesłany, od obozu wyżej opisanego?
„Przebywałem na osiedlu w tajdze, gdzie było kilkanaście baraków, a porządku pilnowało dwóch milicjantów. Głównym strażnikiem podczas okresu zimowego był groźny „generał Moróz” (po prostu mróz). Oczywiście znaleźli się odważni, którzy próbowali uciec z tajgi, lecz po kilku tygodniach wrócili na miejsce zsyłki z powodu nierealności wykonania swojego czynu.
Na jednym z zebrań określono zesłańcom zonę – czyli strefę w jakiej mogli się poruszać. Ostrzeżono nas również, że jeśli ktokolwiek przekroczy zakreśloną granicę zostanie ukarany – zamknięty w „ciurmu” czyli w więzieniu.
Można powiedzieć, że my zesłańcy do obozu w Żarowskim Spec – Pasiołku byliśmy szczęściarzami, ponieważ nie musieliśmy sami budować sobie miejsc noclegowych, czyli baraków – one po prostu już tam były. Moja rodzina dostała mały pokój, który dzieliliśmy jeszcze z rodziną państwa Raczyńskich (wszystkich było razem 13 osób). Po dwóch stronach pokoiku stały połączone ze sobą prycze – w nocy mogliśmy spać tylko na jednym boku, bo jeśli ktoś chciał się przewrócić na drugi, od razu wszyscy musieli zrobić to samo.
W lecie rodzice przystąpili do budowy baraków i każda rodzina miała już swój pokój.
Rok po podpisaniu traktatu Sikorski- Majski w 1942 roku, przedostaliśmy się do Kazachstanu w rejonie miejscowości Kakpekty. Potem trafiliśmy do kołchozu „Krasnaja Polana”. Żyło nam się łatwiej.
4. Co stało się później?
„W 1942 roku zmarł mój ojciec Edward Wojtkiewicz, rok później mama Anna. Najstarszy brat Stanisław wstąpił do I Dywizji im. Tadeusza Kościuszki, którą zorganizowano w ZSRR. W 1945 roku, kiedy dowiedział się o istnieniu polskiego sierocińca w Semipałatyńsku, dzięki pomocy Związku Patriotów Polskich, wyciągnął nas stamtąd i umieścił w polskim domu dziecka w Semipałatyńsku.
W 1946 roku w ramach akcji ewakuacji polskich sierocińców, z dziećmi z tego domu wróciliśmy do Polski. Nasz dom dziecka dostał przydział do dawnego województwa olsztyńskiego – do miejscowości Szymanowo w powiecie Morąg, gdzie przebywałem przez rok, następnie przeniesiono mnie do domu młodzieżowego chłopców w Morągu. W 1949 r., znalazłem się w okolicach Koszalina”.
5. Jakie choroby szerzyły się w obozie?
„Wśród szerzących się chorób były: kurza ślepota, tyfus plamisty, malaria i szkorbut”.
6. Oglądając film dokumentalny pt: „Kołyma” natknęłam się na 3 sentencje: „Nie pracuj, jeśli nie musisz”, „Wszystko da się zjeść oprócz żużlu” i ”Bądź człowiekiem”. Jak się Pan do tego ustosunkuje?
„Z autopsji znam dwa panujące „zakony” ( prawa):
-Kto nie rabotajet, tot nie kuszajet. ( „Kto nie pracuje, ten nie je”)
– Kak nie ukradziosz, tak nie prożywiosz. („Jak nie ukradniesz, nie przeżyjesz”)”.
7. Czy zdarzali się ludzie, którzy potrafili przeciwstawić się woli Stalina, ludzie nie zamierzający opuścić swojego domostwa? Czy ktoś miał taką odwagę?
„Owszem. Taką osobą może być moja śp. babcia Felicja Wojtkiewicz z domu Truszczyńska. Kobieta ta nie bała się nikogo i niczego. Kiedy 10 lutego 1940 r. NKWD odczytało naszej całej rodzinie wyrok uznający nas za element wrogi, i skazujący na zesłanie oraz na konfiskatę mienia, seniorka rodu oznajmiła: „Synki, zastrelajtie mnie zdzieś. Ja nikuda nie pojedu. Ja ostanuś z Pietrykiem”. (Synki, tu mnie zastrzelcie. Nigdzie nie pojadę. Zostanę z Piotrem – najmłodszy syn babci, który brał udział w Kampanii Wrześniowej 1939 r.).
NKWDz- iści tak odpowiedzieli babci Felicji: „Ostańsia starucha, czort z Toboj. Ty i tak dołgo nie pożywiosz”. (Zostań sobie starucho, niech Ci będzie i tak długo nie pożyjesz).
A jak dalej potoczyły się losy seniorki rodu Wojtkiewiczów?
Babcia Felicja z synem Piotrem trafiła do niemieckiego obozu w Essen, skąd wróciła w 1947 roku i osiadła w województwie koszalińskim. Pobłażliwa dla wnuków kobieta zmarła w 1959 roku dożywając 93 lata.
8. Czy na terenach Rosji, istnieją jeszcze na Syberii nie odkryte pozostałości po dawnych obozach zagłady?
„Bardzo trudno mi powiedzieć na ten temat. Myślę jednak, że całkiem zapomnianych miejsc raczej nie ma.”
9. Czy władze Rzeczpospolitej Polskiej pomagają represjonowanym przez sowiecki reżim rodzinom zdobyć należne im odszkodowania, i nie pozwalają zapomnieć o cierpieniach naszych rodaków?
„Jako Sybiracy nie dostajemy żadnych odszkodowań, posiadamy jedynie uprawnienia kombatanckie lub uprawnienia inwalidy wojennego. Sprawa odszkodowania za nieludzką, niewolniczą pracę i utracone mienie jest zakwalifikowana do „spraw trudnych”. Kiedyś prezydent Federacji Rosyjskiej Władimir Putin pozwolił Sybirakom ubiegać się o odszkodowania, ale w takiej wysokości jaką Rosja płaci swoim obywatelom, a są to bardzo małe pieniądze.
Co w takim razie z naszym mieniem? Jak udowodnić, że skonfiskowano nam wszystko co mieliśmy ? Kiedyś Sybiracy pozwali Rzeczpospolitą o odszkodowania, potem pozew wycofano. Polska otrzymała od Rosji dwadzieścia parę milionów dolarów za transakcje handlowe pomiędzy Polską, a ZSRR. W zasadzie to nie były pieniądze dla tych rodzin – pieniądze należały do Skarbu Państwa. W lutym 2009 Kancelaria Prezydenta wniosła do sejmu projekt ustawy w sprawie Sybiraków, lecz na razie rozważania ucichły w Sejmie. Oblicza się, że kosztowało by to wiele, ok. 900 milionów złotych.
10. Czy Polacy wiedzą dzisiaj o tym co wydarzyło się na Wschodzie w latach 1939-1957 r.?
„Pan Ryszard stanowczo zaprzecza jakoby Polacy mieli dużą wiedzę na temat osób represjonowanych przez reżim sowiecki. Myśli tak dlatego, że o tych wydarzeniach nie można było kiedyś mówić. Ogólnie temat zsyłek nie bardzo ciekawi współczesnych Polaków. „Patrząc z perspektywy czasu nie wiem jak człowiek mógł to wszystko wytrzymać”. Niektórzy nawet sądzą, iż cierpienia, które przeszli Sybiracy, są tak naprawdę tylko ich wymysłem! Ludzie którzy przeżyli syberyjską niewolę są traktowani jako osoby drugiej kategorii – nie otrzymaliśmy nawet odszkodowań. „Nasze bardzo zdecydowane, błagalne wołania o zadośćuczynienie po 20 latach, nie przyniosły skutku”.
11. Czy Sybiracy są traktowani gorzej od ofiar reżimu hitlerowskiego ?
„Czy widziałaś kiedyś, żeby zwycięzca płacił komuś odszkodowania”? Choć ofiary reżimu niemieckiego narzekają na zbyt małe pieniądze jakie dostają. „Myśmy byli wszyscy w białym krematorium”- ofiary niemieckich obozów były traktowane przez ludzi miejscowych bardzo dobrze – dostarczali im jedzenie. Ja nie mówię, iż Sybiracy nie dogadywali się z ludnością miejscową – właśnie odwrotnie, ale ludność nie miała środków by nam pomóc.
12. Czy Pan kiedykolwiek udzielał osobie postronnej takiego wywiadu ?
„Tak !”
13. Czy kiedykolwiek Pan się pogodzi z tym co go spotkało ?
Pan Ryszard twierdzi, że nie ma już komu wybaczać – wszyscy twórcy sowieckiego reżimu już nie żyją. Myśli również, że nie można mieć pretensji do Rosjan i innych nacji za reżim stalinowski. Zapomnieć? Nigdy nie zapomnę tego, co nas spotkało i co przeżyliśmy.
Babcia Felicja – Wspomnienie na podstawie opowiadań wnuka Ryszarda. Spisała prawnuczka Felicji Małgorzata Wojtkiewicz.
( Felicja Wojtkiewicz z domu Truszczyńska 15.02.1859 – 21.04.1952 )
W dawnych czasach rodziny mieszkały razem. Babcia Felicja zamieszkiwała u najstarszego syna Edwarda, leśniczego w Puszczy Nalibockiej. Jako seniorka rodu, cieszyła się zasłużonym autorytetem. Dla wnuków była pobłażliwa, dzięki jej wstawiennictwu lub babcinej sztuczce, niejeden dziecięcy wybryk uszedł płazem. Babcia potrafiła się sprzeciwić i postawić na swoim.
10 lutego 1940 roku NKWD odczytało całej naszej rodzinie wyrok, uznający nas wszystkich za element wrogi, skazujący na konfiskatę mienia i zesłanie. Kazano nam się zbierać, dano na to cztery godziny. Pozwolono zabrać przedmioty osobiste i żywność na dwa tygodnie.
Wyczytywano wszystkich domowników skazanych na zesłanie, a kiedy doszło do Babci Felicji, ta powiedziała enkawudzistom: „Synki zastrelajtie mnie zdzieś. Ja nikuda nie pojedu. Ja ostanuś z Pietrykiem”. Piotr, najmłodszy syn Felicji brał udział w Kampanii Wrześniowej 1939 r.
„Synki” ( tak czule Babcia zwróciła się do uzbrojonych żołnierzy NKWD), po naradzie odrzekli: „Ostańsia, starucha, czort z Toboj. Ty i tak dołgo nie pożywiosz”.
I stało się, Babcia została z Piotrem. My wyruszyliśmy saniami do stacji kolejowej Stołpce, odległej ponad 40 km. Temperatura w tym dniu była iście syberyjska poniżej – 40 ° C. Na stacji czekały „salonki” w postaci wagonów towarowych albo jak kto woli „bydlęcych”, uformowanych w długi pociąg, którego strzegli uzbrojeni żołnierze.
W miesiącu sierpniu 1943 roku do Lachowa przyszli Niemcy. Po zrabowaniu naszego mienia, zgromadzili ludzi na placu i powiedzieli, że wszystkich przesiedlą. Wielu uciekło do lasu, po powrocie zobaczyli, że Niemcy spalili Naliboki.
Wraz z innymi ludźmi i krewnymi, których Rosjanie nie wywieźli na Sybir, Niemcy zawieźli Babcię Felicję do Stołpc, a stamtąd transportem kolejowym do Białegostoku i dalej do III Rzeszy Niemieckiej. Wszyscy trafili do przymusowego obozu pracy w Essen. Piotr ożenił się z Eleonorą, wszyscy przeżyli przymusową i niewolniczą pracę w III Rzeszy.
Po zakończeniu wojny ( chyba w 1947 ), Babcia Felicja wraz z Piotrem i Eleonorą powróciła na tzw. Ziemie Odzyskane. Najpierw objęli gospodarkę w powiecie pilskim, później wyjechali do Cieszyna ( gmina Bisiekierz ), gdzie osiedlił się już jej najstarszy wnuk Stanisław ( syn Edwarda ).
Do Cieszyna sprowadzili się też inni Wojtkiewiczowie, wnukowie Edwarda. Wojtkiewicz i Panek to były wtedy najpopularniejsze nazwiska w Zespole Gospodarstw Rolnych Biesiekierz do których należał Cieszyn.
Babcia Felicja do końca swoich dni mieszkała z rodziną Piotra. Z Cieszyna przeprowadzili się do Gąskowa – Kazimierza. Zmarła w 1959 w Kazimierzu, pochowana na cmentarzu w Łęknie.(3)(4)
Zredagował: Stanisław Karlik
(1) Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, T.V., s.57
(2) Skorowidz miejscowości RP, T.VII. Warszawa 1923 r., nakładem GUS
(3) Wywiad p. Emilii Januszkiewicz – uczennicy II LO im. Władysława Broniewskiego z Koszalina, laureatki X Finału Olimpiady: „Losy Polaków na Wschodzie po 17 września 1939 r.”, przeprowadzony z p. Ryszardem Wojtkiewiczem w dniu 22.10.2009 r.
(4) Małgorzata Wojtkiewicz – Wspomnienie o babci Felicji Wojtkiewicz.
Filipowicza z Trzcianki/brata mojego ojca/.
Pozdrawiam
Helena Cebulska /Filipowicz/
Mój s.p. tata nazywał się Leopold Wojtkiewicz, jego rodzice to Katarzyna i Jan