Fragment notatek Antoniego Zieniewicza udostępnionych przez córkę Mariolę Rosińską
Mój ojciec Antoni Zieniewicz urodził się 21 XII 1925 r. we wsi Mniszany powiat Wołożyn województwo nowogródzkie. Los obszedł się z Nim, Jego rodziną i mieszkańcami wsi w sposób bardzo podobny jak w zamieszczonym przez pana artykule (Kazimierz Krajewski - "Nie tylko Koniuchy", Nasz Dziennik 29/30.01.2011).
Pozostały mi po tym tragicznym przeżyciu notatki, które sporządził mój Tata w roku 1990 mając 65 lat. Pamiętam, że było Mu bardzo trudno zasiąść do spisania tych wspomnień, ponieważ wracały obrazy, przypominały się dramatyczne sceny, a z koszmarami nocnymi dotyczącymi wojny borykał się do ostatnich chwil Swego życia.
Przedstawię historię Jego dramatu i tego jak On to wówczas widział będąc kilkunastoletnim chłopakiem.
Od siódmego roku życia rozpoczął naukę w szkole powszechnej, uczył się do wybuchu wojny, jednak bardzo niesystematycznie, bo rodzice oddali Go obcym ludziom do pasania krów.
Od 1942 roku zaczyna się bardzo tragiczny okres: ruscy jeńcy uciekają z obozów - głodni i bosi kierują się w stronę Puszczy Nalibockiej domagając się od mieszkającej tu ludności chleba, ubrania, obuwia, a tym samym narażając na śmierć mieszkańców wioski, ponieważ za udzielenie pomocy Niemcy grożą śmiercią i obozami.
Na tym terenie powstaje również partyzantka, tworzy się ruch oporu. Niemiecki wywiad pracuje rozszyfrowując wsie i mieszkańców pomagających partyzantom. Niemcy podejmują decyzję, że wszystkie wioski wraz z mieszkańcami w pobliżu puszczy należy spalić.
Dramat wsi Mniszany rozegrał się w czerwcu 1943 roku (dokładnej daty brak - 6 sierpnia 1943?) Całą rodzinę: ojca Antoniego Zieniewicza, matkę Józefę Zieniewicz zd. Skrundź oraz pięcioro dzieci (Sabinę, Michalinę, Ryszarda, Eugeniusza i Antoniego - mój Tata) zapędzono do szkoły. Było tam już ok. 50 osób. Na miejscu od ludzi dowiadują się, że Niemcy zamykają ludzi w domach i je podpalają, a jeśli ktoś usiłuje uciec przez okno strzelają.
Wszystkich zgromadzonych wyprowadzają na plac szkolny, ustawiają nad dołem z wapnem, z tyłu przygotowany do strzału karabin maszynowy. Krzykiem domagają się aby przyznali się do pomocy partyzantom. Gdy nikt się nie przyznał, przeprowadzają selekcję, oddzielają kobiety z małymi dziećmi od reszty i zapędzają do chlewa.
Wśród nich była Mama mego Taty, czyli moja babcia Józefa Zieniewicz i dwoje małego rodzeństwa - brat Gieniuś, którego babcia trzymała na rękach (3 latka) i siostra Michalinka (9 lat). Chlew podpalają, jednak kobiety pod naporem wyważają drzwi. Wówczas pędzą je do oddalonego 100 m domu, wrzucają granaty i podpalają. Reszta ludzi stoi bezradna i patrzy na śmierć swoich bliskich.
Po tej masakrze, mężczyzn i młodych chłopaków wywożą 5 km za Mińsk do obozu jenieckiego. Stamtąd Tata uciekł w miesiącu sierpniu 1943 r. i wrócił do domu, jednak przez cały czas się ukrywał.
Nadeszła zima, w lutym 1944 roku nocą cała okolica została ponownie okrążona, a mieszkańcy aresztowani. Tym razem Niemcy aresztowanych zapędzili do Pierszai i tam przetrzymywali przez dwa tygodnie w piwnicy prowadząc śledztwa i bijąc. Następnie wywieźli ich do Wołożyna do więzienia. Po tygodniowym pobycie popędzili ich do Mołodeczna, a następnego dnia odbyło się badanie lekarskie i selekcja. Z grupy ok. 100 osób została połowa, reszta zginęła bez wieści.
Załadowali grupę ok. 50 osobową do wagonu towarowego i zawieźli do Starej Wilejki do więzienia. Pobyt tam był przerażającym koszmarem. Każdy czekał na śmierć, ludzie umierali przeważnie nocą, panował wszechobecny strach i rozpacz. Tata stracił tam rachubę czasu. W tym więzieniu zmarli lub zostali zabici: Józef Susza, Aleksander Kulikowski, Hołubowicz, Hajkowicz.
Pewnego dnia mój tata został wywołany wraz z innymi ludźmi, załadowano ich do wagonów towarowych i rozpoczęła się podróż w nieznane. Wiedzieli, że jadą na Zachód. Była zima, śnieg i mróz do - 20 stopni C. Podróż trwała trzy dni bez jedzenia i picia. Zatrzymali się w Białymstoku, był to marzec 1944 r. Tu ich wyładowano i zakwaterowano w pobliskich barakach niedaleko dworca. Tu zaczęli dostawać jedzenie, jednak prawdziwą zmorą okazały się insekty (wszy), które atakowały niemiłosiernie. W rozmowach pomiędzy sobą podjęli decyzję, że przy nadarzającej się okazji będą uciekać, a na razie muszą gromadzić chleb.
Nadeszła Wielka Sobota 1944 r., Niemcy załadowali ich do wagonów i kiedy transport był już przygotowany, okazało się, że lokomotywa nie była w stanie ruszyć z tą ilością wagonów. Część składu została odczepiona i wówczas stwierdzili, że to jest dobry moment do ucieczki. Kolejarz na dworcu wskazał im drogę, a oni w tym zdenerwowaniu zapomnieli o chlebie.
Uciekło ich siedmiu: Józef Sawicki zam. Mniszany, Edmund Szałkowski zam. Mniszany, Antoni Duszkiewicz zam. Mniszany, Ryszard Zieniewicz (brat Taty) zam. Mniszany, Antoni Zieniewicz (Tata) zam. Mniszany, Wincenty Skrundź zam. Mniszany, i jeszcze jeden z innej wsi, którego nazwiska Tata nie zapamiętał.
Szli przez Wólkę, Sochonie, Studzianki i dotarli do Puszczy Knyszyńskiej. Minęli wieś Jałówkę oddaloną o 3 km od Supraśla, dotarli do leśniczówki Czeremchowa Tryba. Tam natknęli się na Ukraińców, którzy otworzyli do nich ogień. Zastrzeleni zostali tam dwaj koledzy Wincenty Skrundź, i drugi, którego nazwisko uleciało z pamięci. Pozostała piątka uciekła do lasu w bagno. Pomimo tego, że był mróz i śnieg to skorupa lodowa się załamywała, nogi grzęzły w błocie i stamtąd mój Tata wyszedł bosy. Zaczęło zmierzchać. Szli kolejką wąskotorową w kierunku Sokołdy i nagle ktoś ich wystraszył.
Skryli się w lesie, było już ciemno. Tata myśląc, że współtowarzysze zatrzymają się w pobliżu zwolnił kroku i wyczekiwał. Po pewnym czasie odezwał się, lecz nikt mu nie odpowiadał. Licząc na spotkanie z kolegami, rano rozgarnął mrowisko, siadł w nim i czekał do świtu. Niestety, okazało się, że koledzy poszli dalej myśląc, że Tata został zabity.
Zmarznięty, głodny, zmęczony i bosy, sam wśród nieznanej okolicy nie rozpatrzał. Cieszył się wolnością. Kryjąc się zmierzał w stronę wioski aby dostać coś na nogi. Usłyszał głosy i śmiechy młodych ludzi wracających z kościoła z Supraśla. Był to pierwszy dzień Wielkanocy 1944 r.
Wyszedł i zapytał o drogę. Oni zaproponowali Mu aby poszedł razem z nimi do Dworzyska powiat Sokółka. Tam dostał ubranie, jedzenie i kąt do zamieszkania. W tym zakątku, pośród łąk i lasów, wśród dobrych ludzi pozostał aż do wyzwolenia.
Dalsze losy były niemniej trudne i dramatyczne, jednak nie dotyczą one poruszonego przeze mnie tematu.
Na marginesie dodam, że właśnie w tej wioseczce mieszkali ludzie pomagający potrzebującym. O tym przekonał się historyk pochodzenia żydowskiego p. Szymon Datner ps. Talka, który tam się ukrywał w czasie wojny, a któremu z kolei pomagał mój dziadek ze strony Mamy Wincenty Radziwanowski.
Był typowany przez IPN do pośmiertnego uhonorowania medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata, lecz ciągle się jeszcze nie doczekał (pismo z dnia 5 lipca 1996 r. Nr 23/68 P. 1329 adresowane na starszą siostrę mojej mamy)
Mariola Rosińska - mariola.ros@op.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz